Swoboda przepływu towarów – to jedna z czterech podstawowych swobód obowiązujących w prawie Unii zapisana w art. 28 traktatu o utworzeniu Wspólnoty Europejskiej. Czy stosowanie znaków jakości promujących produkty z danego kraju (u nas należą do nich „Teraz Polska”, „Dobra polska żywność” czy „Dobre bo polskie”) łamie to unijne prawo?
„Markenqualität aus deutschen Landen” (w wolnym tłumaczeniu: znak jakości z niemieckiej ziemi) nadawany od lat produktom rolniczym i żywnościowym wytworzonym w Niemczech został przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości uznany za niezgodny z prawem unijnym. Do znaku „Kupuj irlandzkie” również ma zastosowanie art. 28 – tak brzmi orzeczenie Trybunału.
Generalna zasada Trybunału mówi, że państwa należące do Unii – owszem – mogą stosować różnego typu znaki jakości, ale nie powinny one być związane z produkcją danego towaru w konkretnym kraju członkowskim. Dlaczego? Otóż, jak twierdzą unijni prawnicy, mogą one utrudniać pośrednio lub bezpośrednio handel wewnątrzwspólnotowy. A zatem wyobraźmy sobie sytuację, że producent np. niemiecki pisze na opakowaniu swojego towaru, iż jakość tego produktu jest związana z faktem, że został on wyprodukowany w Niemczech. Co taki napis może zasugerować konsumentowi? To, że towary niemieckie są lepsze od importowanych. Co, generalnie rzecz ujmując, nie jest oczywiście prawdą. Poza tym dla konsumenta liczy się tak naprawdę, czy towar, który kupuje, jest dobrej jakości, i to niezależnie od tego, gdzie został wyprodukowany.
Do szczególnie kontrowersyjnych oznaczeń umieszczanych na opakowaniach produktów należą znaki uznawane przez Komisję Europejską za „szowinistyczne”. Są one wyjątkowo silnie kwestionowane przez Unię, co nie dziwi, jeśli przed oczami stają choćby doświadczenia II wojny światowej i wszystkich jej tragedii, wynikłych właśnie z ideologii szowinistycznej. W kategorii znaków szowinistycznych zdaje się mieścić m.in. znane polskim konsumentom godło „Dobre bo polskie”, które może sugerować, że jeśli coś jest nie polskie, to jest niedobre.
Polskie znaki
Polski konsument podczas robienia zakupów może spotkać się z kilkunastoma różnymi znakami promocyjnymi umieszczanymi na produktach. Jednak do najbardziej znanych należą trzy: „Teraz Polska”, „Polska dobra żywność” i „Dobre bo polskie”.
Godło „Teraz Polska” może dostać towar dobrej jakości, którą mają potwierdzić konkurs i oceny ekspertów dokonywane w badaniach laboratoryjnych. – Nagradzamy w konkursie najwyższą jakość. Godło „Teraz Polska” jest świadectwem, że produkt, na którym ono się znajduje, rzeczywiście zasługuje na wyróżnienie ze względu na najwyższą jakość – tłumaczy Andrzej [Czernek], prezes Fundacji Teraz Polska. Z tym że próbki towarów badane w konkursie nie pochodzą ze sklepu, czyli stamtąd, skąd trafiają do koszyka konsumenta. Dostarcza je sam producent. Fundacja nie czuwa również nad tym, czy każdy nagrodzony produkt trzyma jakość, np. po pół roku. – Przeprowadzanie dodatkowych badań wiąże się z kosztami. My nie mamy takiej możliwości – wyznaje Andrzej [Czernek]. – Natomiast staramy się badać towary wyrywkowo – np. momencie, kiedy dostajemy sygnały od konsumentów czy z prasy, że jakość produktów nagrodzonych naszym godłem nie jest utrzymana – dodaje. Pozwolenie na umieszczanie godła na opakowaniu może co najwyżej nie być przedłużone na kolejny okres, jeśli takie badania wypadną źle. Badania finansuje sama Fundacja, zaś za umieszczenie godła na opakowaniu producent musi płacić 0,3% od obrotu uzyskanego ze sprzedaży swojego produktu z tym godłem. Rocznie wpada w ten sposób maksymalnie 80 tys. zł za jeden produkt do kasy Fundacji „Teraz Polska”.
Znak „Polska dobra żywność” przyznaje na trzy lata Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Podstawowym warunkiem otrzymania tego znaku jest wysoka jakość produktu, a przede wszystkim jego surowców. Powinny one pochodzić wyłącznie z terytorium Polski, a produkcja musi być zgodna z unijnymi normami. Jeśli producent spełnia powyższe warunki może ubiegać się o znak, jeżeli tylko czuje się na siłach poddać się kwalifikacji, a następnie kontrolom sprawdzającym, czy aby nie odstąpił od deklarowanych w swoim wniosku: jakości, receptury i pochodzenia produktu. Kontrole te przeprowadzają inspekcje podległe Ministrowi. Jeżeli okaże się, że kontrola wypadła niekorzystnie dla produktu, fakt ten jest publikowany w prasie. Czy w historii „Polskiej dobrej żywności” już się to kiedyś zdarzyło? – Tak drastycznie jeszcze nie było. Natomiast zdarzyła się nieprawidłowość, ale producent dostał ostrzeżenie i poprawił się. Wszystko zostało zauważone w odpowiednim momencie – przypomina sobie Krystyna Kilanowska, przewodnicząca Komitetu Technicznego Programu „Polska dobra żywność”. Za korzystanie z ministerialnego znaku producenci płacić nie muszą, muszą natomiast pokrywać koszty wykonywanych badań laboratoryjnych.
„Dobre bo polskie” to z kolei konkurs konsumencki, co oznacza, że produkty wybierają tylko konsumenci. Głosują oni na kuponach drukowanych w prasie bądź przez internet albo telefonicznie i w ten sposób wyłaniane są produkty, które są ich zdaniem lepsze od innych. Lepsze „pod każdym względem” – jak zapewnia Jerzy Błoszczyk, dyrektor konkursu „Dobre bo polskie”. Co w tym wypadku oznacza „pod każdym względem”? – Konsument ocenia opakowanie, taniość, jakość, smak – wylicza Jerzy Błoszczyk. „Pod każdym względem” nie znaczy jednak, że oceniana jest jakość produktu również w mikrobiologicznych i chemicznych badaniach laboratoryjnych. A przecież nie wszystko to, co nam smakuje, jest dobre. Bez policzenia bakterii w jogurcie czy oznaczenia zawartości wody w wędlinie nie będziemy wiedzieli, jaka jest wartość odżywcza i zdrowotna tych produktów. Niekiedy liczba bakterii, skład surowcowy, dodatki do żywności itp. mogą decydować o jakości tego, co jemy, a po smaku, zapachu i wyglądzie nie dowiemy się o nich. – Konsument może powiedzieć, co mu smakuje, ale nie zagłębia się w to, co jest w środku produktu. Ja np. jadłam w Stanach ciasteczka figowe, a dopiero później przeczytałam, co w nich jest. I wtedy od razu przestały mi smakować… – opowiada Krystyna Kilanowska z „Polskiej dobrej żywności”. Co więcej producentów obowiązują normy. A to laboratoria mogą wykryć, czy produkt ich nie spełnia i czy w związku z tym kwalifikuje się do śmieci. Ale Jerzy Błoszczyk nie uważa, żeby ocena tylko i wyłącznie konsumencka była niewystarczająca do wyłonienia najlepszych wyrobów: – To konkurs konsumencki, a nie kapitularny, gdzie można poprzez zestawy profesorskie osiągać przeróżne efekty, gdzie nawet można się dogadywać. Czasem i badanie laboratoryjne może wykazać bardzo dobre wartości czy wskaźniki, które wcale nie muszą sprawdzić się na języku konsumenta. Postanowiliśmy zaufać gustom samych konsumentów, którzy najszybciej wyłapią buble. Skoro towar dopuszczono do sprzedaży, kupił go konsument i nie dostał sensacji żołądkowych, to znaczy, że bublem nie jest.
Laureaci „Dobre bo polskie” mogą przez pięć lat umieszczać na opakowaniu logo konkursu, a ci, którzy dostali największą liczbę głosów, otrzymują statuetkę. Roczna opłata za używanie godła wynosi 400 zł.
Połączyć siły?
Każdy z organizatorów podkreśla wiarygodność swojego godła. Tylko co ma zrobić konsument, który stoi przed półką sklepową z różnymi rodzajami – dajmy na to – jogurtów i na każdym widzi inny znak konsumencki? Który ma wybrać? – My robimy badania rynkowe i konsumenci, proszę mi wierzyć, identyfikują towar z naszym godłem „Teraz Polska” jako dobrej jakości – mówi Andrzej [Czernek]. – Ja odpowiadam za swój znak, „Polska dobra żywność” i jeżeli jest na opakowaniu, to mogę zapewnić, że to produkt najlepszej jakości, że jest sprawdzony od A do Z i wszystko jest w nim w porządku – zapewnia Krystyna Kilanowska. – Napisano pracę magisterską o godle „Dobre bo polskie”, z której wynika, że jesteśmy drugim godłem (za „Teraz Polska”) w świadomości społecznej – tłumaczy Jerzy Błoszyk.
– Z pewnością wybór najlepszego zakupu byłby dla konsumenta łatwiejszy, gdyby organizatorzy konkursów połączyli siły i wspólnie nadawali produktom jeden rodzaj odznaczenia. Czy to jednak możliwe? – Nie, bo między nami istnieje jakiś rodzaj konkurencji. Poza tym na rynku jest miejsce dla różnych ocen – mówi stanowczo Jerzy Błoszyk. – To, że ktoś inny tworzy własne konkursy i ma własne godła, wynika z demokracji. Trudno więc odmawiać innym podmiotom prób nadawania godeł – przyznaje Andrzej [Czernek]. Pomysł połączenia sił nie podoba się również Krystynie Kilanowskiej, która uważa, że skoro najważniejszą osobą zajmującą się gospodarką żywnościową jest jej Minister, to ma on prawo wydawać swoje decyzje odnośnie jakości produktów oraz nadawać swoje znaki.
Jesteśmy szowinistami, ale nie do końca…
Co stanie się ze znakami konsumenckimi promującymi towary polskie, kiedy wstąpimy do Unii Europejskiej? Czy czeka je taki sam los, jak chociażby wspomnianych już znaków niemieckiego czy irlandzkiego – czy zostaną zakazane? Co na to organizatorzy konkursów?
Jerzy Błoszczyk wcale nie uważa, by jego hasło „Dobre bo polskie” sugerowało, że francuskie, rosyjskie, hiszpańskie itd. jest złe. Czy to oznacza, że towary produkowane przez inne narodowości są równie dobre, co polskie z umieszczonym godłem, mimo że tamte znaku nie posiadają? – Oczywiście – krótko kwituje dyrektor konkursu. – Bo wśród produktów „Dobre bo polskie” są i takie, które mają obcojęzyczne nazwy – tłumaczy. – U nas kryterium polskości produktu jest fakt, czy wytwarza się go z surowca polskiego, rękami polskiego robotnika i na polskiej ziemi, w polskiej fabryce. Tak że nie jesteśmy szowinistami do końca… Sam szowinizm jest chyba pożądany, nawet kiedy wejdziemy do Unii.
Co ma na myśli Jerzy Błoszczyk? Skrajna odmiana nacjonalizmu uznająca prawo własnego narodu do podbojów i panowania nad innymi narodami, przejawiająca się również bezkrytycznym stosunkiem do własnego narodu i pogardą, nienawiścią do innych narodowości – to właśnie jest szowinizm (wg „Słownika Wyrazów obcych”). Jerzy Błoszczyk jest, jak mówi, szowinistą nie do końca. Aż strach pomyśleć w jakiej części…
O los swojego godła się nie martwi: – Jeśli zakażą nam używania „Dobre bo polskie”, to przejdziemy na godła regionalne, które wycofane być nie mogą – zmienimy na „Dobre bo Wielkopolskie”, a mamy tu parę rzeczy do pokazania.
Krystyna Kilanowska również jest spokojna o znak „Polskiej dobrej żywności”, bo twierdzi, że nikt nie może zabronić używania hasła „dobra żywność” ani biało-czerwonych barw loga konkursu. A z przymiotnika „polska” najwyżej zrezygnują. – Ale droga przed nami jest jeszcze daleka i nie wiadomo, czy w ogóle znak będzie zabroniony – uspokaja przewodnicząca Komitetu Technicznego Programu.
– Ja nie rozumiem, w czym ma przejawiać się szowinizm godła „Teraz Polska” – mówi Andrzej [Czernek. – Zabronione może być używanie godła „Dobre bo polskie”, bo ono sugeruje, że obce jest złe. Natomiast nie „Teraz Polska”.
Jak zapewniają twórcy narodowych znaków jakości, ich celem jest promowanie polskich produktów, a co za tym idzie i naszego kraju. Cel ten sam w sobie wydaje się być jak najbardziej słuszny, z tym tylko że to promowanie nie powinno odbywać się kosztem produktów z innych krajów. Czy organizatorom konkursów udaje się wzmacniać wizerunek polskich produktów jako wysokiej jakości? Jerzy Błoszczyk opowiada o zeszłorocznych targach w Niemczech, na których swój pawilon mieli laureaci konkursu „Dobre bo polskie”. Niemcy życzliwie przyjęli Polaków. Powtarzali „gut weil polnisch” (dobre bo polskie), zajadając się polską kiełbasą i popijając polską wódkę… Bo póki co właśnie z tym kojarzą się na Zachodzie „dobre, polskie” towary.
Joanna Wosińska
Państwa należące do Unii – owszem – mogą stosować różnego typu znaki jakości, ale nie powinny one być związane z produkcją danego towaru w konkretnym kraju członkowskim.
Niemcy powtarzali „gut weil polnisch” (dobre bo polskie), zajadając się polską kiełbasą i popijając polską wódkę…
Co na to specjaliści?
Małgorzata Niepokulczyska, prezes Federacji Konsumentów:
Na całym świecie prowadzone są działania mające na celu promowanie rodzimych produktów. Nie ma zatem niczego nagannego w samej filozofii konkursów typu „Teraz Polska” czy „Dobra polska żywność”. Są elementem marketingu mającym przełamać stereotyp (funkcjonujący zarówno wewnątrz naszego kraju, jak i poza jego granicami), że polski wyrób jest niskiej jakości. Problem polega jedynie na kryteriach przyznawania takiego znaku oraz na obiektywizacji ocen. Jeżeli wszystkie zasady rzetelności zostały zachowane, znak taki może być jedną ze wskazówek pomagającą konsumentowi w dokonaniu wyboru. Konsument sam o tym decyduje i to jest jego niezbywalne prawo, czy chce kupić wyrób produkcji krajowej, czy pochodzący z importu. Najbardziej wiarygodnymi znakami są takie, które przyznaje się na podstawie niezależnych testów konsumenckich wykonywanych przez organizacje konsumenckie na podstawie jednolitych kryteriów i metod badawczych. Czy po wstąpieniu do Unii Europejskiej powinniśmy nadal używać takich znaków? Jak najbardziej.