W Azji zjadanie psów ma liczącą 2 tys. lat tradycję. W Europie ludzie wciąż wierzą, że psie sadło ma właściwości lecznicze. I jedni i drudzy usprawiedliwiają w ten sposób własne zezwierzęcenie.
Na początku roku policji udało się rozbić gang Wietnamczyków handlujących mięsem z psów i kotów. Bandyci kupowali żywe, zdrowe zwierzęta od mieszkańców wiosek leżących w okolicach Nowego Dworu Mazowieckiego, płacąc za nie po 20-30 zł. Łatwy zarobek skusił tak wielu, że w końcu i sąsiad sąsiadowi kradł psa czy kota, by potem go sprzedać. Zwierzęta mordowano w pomieszczeniu gospodarczym należącym do jednego z mieszkańców Cząstkowa Polskiego. Tam też po kilka dni trzymano żywe psy w workach, obijano pałkami (żeby mięso odchodziło od kości), koty rozciągano tak, by pękł im kręgosłup. Następnie mięso zamordowanych zwierząt trafiało do działających w Warszawie budek i restauracji z orientalną kuchnią. Jak się okazało w toku śledztwa, zbrodniczy proceder – prowadzony na skalę wręcz przemysłową – trwał, co najmniej od kilku miesięcy. Na razie zatrzymano dopiero jednego z przestępców.
Uwaga nalot
Niemal natychmiast po ujawnieniu szczegółów afery rozpętała się burza. Sprawcy nie tylko złamali wszelkie normy prawne czy etyczne, ale i stworzyli poważne zagrożenie dla zdrowia i życia potencjalnych konsumentów. Spożycie mięsa psiego czy kociego może skończyć się co najmniej zarażeniem pasożytami. Istnieje jednak bardzo duże niebezpieczeństwo zakażenia się włośnicą. Choroba ma objawy podobne do grypy, ale w zaawansowanym stadium może doprowadzić do śmierci.
Tymczasem, zdaniem anonimowych informatorów, mięso psów i kotów mogło być dodawane do różnego rodzaju potraw mielonych (np. sajgonek), mogło też figurować w karcie dań jako cielęcina czy wieprzowina. Inni twierdzili z kolei, że to niemożliwe, gdyż „psie mięso to rarytas, odpowiednio drogi i podawany wyłącznie w czystej postaci na specjalne zamówienia”.
Przedstawiciele mniejszości wietnamskiej w Polsce oficjalnie wyrazili „głębokie oburzenie z powodu haniebnego procederu” zabijania na mięso psów i kotów przez ich rodaków. Stowarzyszenie Wietnamczyków w Polsce „Solidarność i Przyjaźń”, Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Wietnamczyków w Polsce oraz przedstawiciele restauracji i barów wietnamskich wydały oświadczenie, w którym zapewniają: „W imieniu Wietnamczyków prowadzących restauracje i bary w Warszawie oświadczamy z całą odpowiedzialnością, że nieznane są nam przypadki, by w lokalach tych było sprzedawane mięso z psów czy kotów.”
Naturalną jednak reakcją na doniesienie o przestępstwie tego typu, poza czynnościami wyjaśniającymi prowadzonymi przez policję i prokuraturę, były inspekcje Straży Miejskiej i Sanepidu, przeprowadzone w lokalach serwujących orientalną kuchnię. Raport pokontrolny przypomina prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy. – W trakcie kontroli przeprowadzonej w ursynowskich barach znaleźliśmy m.in. brudne naczynia, pleśń w mikrofalówce i porcje kurczaka na podłodze. Właścicieli i pracowników, którzy nie posiadali ważnych paszportów, zezwoleń na pobyt stały czy pracę, wezwaliśmy do uzupełnienia dokumentów. Kilku z nich udało nam się nawet zatrzymać podczas próby ucieczki – mówi st. insp. Jerzy W. Schneigert z Sekcji Eko warszawskiej Straży Miejskiej. Nie udało się jedynie znaleźć niepodważalnych dowodów winy – mięsa z psów i kotów. Niestety trzeba przyznać, że opieszałość w podejmowaniu działań z jednej strony, a nagłośnienie sprawy przez media z drugiej, zapewniły podejrzanym wystarczająco dużo czasu na ukrycie wszelkich dowodów (badania Sanepidu przeprowadzono miesiąc po likwidacji rzeźni w Cząstkowie). – Straż Miejska zabrała się do pracy natychmiast w sposób zorganizowany, natomiast Sanepid niczego nie znalazł, bo po prostu przeprowadził kontrole zbyt późno – mówi Joanna Nadgórna, inspektor Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, od początku zajmująca się sprawą.
Orientalny bałagan
Pod koniec ubiegłego roku podobne wizytacje przeprowadziła również Inspekcja Handlowa. W ciągu trzech miesięcy inspektorzy skontrolowali ponad 200 barów z orientalną kuchnią (m.in. chińskie, wietnamskie, tureckie, greckie i indyjskie) na terenie całego kraju. W 90% placówek stwierdzono poważne nieprawidłowości. W jednej z restauracji we Wrocławiu w magazynie znaleziono wołowinę przeterminowaną o 48 dni. W innej – ryż, którego data ważności minęła… cztery lata temu. Najczęściej pojawiające się zarzuty to: przeterminowane produkty, brud, oszukiwanie na wadze, zawyżanie cen, brak dowodu zakupu towaru, nielegalne zatrudnianie pracowników bez aktualnych badań, używanie przeterminowanych składników potraw.
– To jeszcze nie koniec. Planujemy m.in. przeprowadzenie wspólnych akcji z Sanepidem. Właściciele nieprzestrzegający prawa, co do których będą zastrzeżenia, mogą zostać ukarani grzywną lub nakazem zamknięcia lokalu – mówi st. str. Piotr Mostowski z Sekcji EKO Straży Miejskiej z Ursynowa. – Policja nadal prowadzi czynności wyjaśniające. Będą też dalsze kontrole, z tym że teraz nie będziemy ich tak nagłaśniać, by nie spłoszyć podejrzanych – dodaje Joanna Nadgórna. Na kontynuację działań potrzeba jednak sporych środków. Bardzo drogie są chociażby specjalistyczne badania weterynaryjne czy badanie DNA mięsa. – Będziemy apelować o pomoc, o przyznanie dodatkowych środków. Tej sprawy po prostu nie możemy tak zostawić – mówi Joanna Nadgórna.
(Nie)normalne praktyki
Bez względu na to, jak głośno protestowaliby Wietnamczycy, nie sposób zaprzeczyć, że w Azji zjadanie psów jest niemalże normą od ponad 2 tys. lat. Amatorzy tej kuchni twierdzą, że psie mięso ma właściwości rozgrzewające, jest energetyczne, a nawet wzmaga potencję. Organizacje obrony praw zwierząt z całego świata od lat prowadzą walkę ze zmianą kulinarnych przyzwyczajeń mieszkańców Azji. Kanadyjska organizacja walcząca o ludzkie traktowanie zwierząt prowadzi z wietnamskim rządem i tamtejszymi organizacjami broniącymi praw zwierząt negocjacje mające na celu zaprzestanie praktyk zabijania szczeniąt i kociąt dla celów konsumpcyjnych. W Szwecji organizacja broniąca praw bernardynów wystąpiła do swojego rządu z petycją o powstrzymanie Chińczyków przed barbarzyńskim zjadaniem psów, a także do przewodniczącego MKOl-u, aby ten odwołał decyzję o przyznaniu Pekinowi prawa do organizacji igrzysk. Przed ostatnimi Mistrzostwami Świata w Piłce Nożnej francuska aktorka i aktywistka obrony praw zwierząt, Brigitte Bardot, wystosowała apel do władz i obywateli Korei Południowej o zaprzestanie mordowania i zjadania psów. – Psy są przyjaciółmi człowieka, a nie zwierzętami rzeźnymi. Pomagają ludziom na każdym kroku, dlatego też jedzenie ich mięsa jest jak zjadanie ludzi – mówi Brigitte Bardot.
W jednej tylko miejscowości – Peixian w Chinach – zabija się rocznie 300 tys. psów, z których częśc eksportowana jest do innych części kraju i obu Korei. Mięso trafia do konsumpcji, skórę rzeźnicy sprzedają fabrykom produkującym czapki, spodnie czy koce, chętnie używane przez chłopów w czasie zimowych miesięcy.
Cóż – taka tradycja. Jedni unikają wieprzowiny, inni wołowiny, jeszcze inni w ogóle nie jedzą zwierząt. Do przestępstwa doszło jednak w Cząstkowie Polskim i bez wątpienia było złamaniem norm społecznych, etycznych i prawa przyjętego w Polsce.
Na własnym podwórku
– W ubiegłym roku podczas podobnych akcji przeprowadzonych na Stadionie Dziesięciolecia znaleźliśmy m.in. mięso gołębi. Właściciele budek zostali ukarani – mówi Jerzy W. Schneigert z patrolu ekologicznego Straży Miejskiej. Ptaki sprzedawano na targu po 4 zł. Te znalezione w jednej z budek były zarażone salmonellą, miały zarobaczone przewody pokarmowe.
W ubiegłym roku TOZ wytropił rakarza spod Radomska, który zabijał psy, by… wytopić z nich smalec. Psi łój kupowali głównie okoliczni mieszkańcy, którzy traktowali go jak doskonałe lekarstwo na wszelkie dolegliwości. Psim łojem smarowali się starsi, dzieciom dodwali do mleka. – Takich afer jest wiele. Wciąż pokutuje u nas opinia, że psie sadło leczy różne dolegliwości, np. gruźlicę czy anginę – mówi Joanna Nadgórna. Analogiczne przypadki odnotowano również w Bieszczadach, za Augustowem, w Zalesiu Górnym. Psim łojem i mięsem handluje się również na wielkomiejskich bazarach, a nie tylko tam, gdzie rzadko docierają jakiekolwiek kontrole. Dwa lata temu na jednym z podwarszawskich bazarów sprzedawano psie mięso w konserwach. – Sprawę potraktowano wówczas marginalnie – przyznaje Joanna Nadgórna. Podobnie, jak aferę z masowo ginącymi w Warszawie psami z długą sierścią. Jak się okazało, trafiały one do jednego z zakładów futrzarskich, który szył z ich skóry czapki i rękawiczki. Sprawa została wyciszona, bo – jak przyznają anonimowi informatorzy – właściciel zakładu miał wpływowych protektorów.
Kto chce, może tłumaczyć bestialskie zachowanie tradycją, biedą, a nawet ciemnotą. Nic nie usprawiedliwi jednak prowadzenia na rzeź przyjaciela, z którym niegdyś dzieliło się radości i smutki codziennego życia.