Bez żadnej przesady można go nazwać królem polskiego kina. Pięć filmów, w których zagrał było nominowanych do Oscara. Znamy go także z kreacji na deskach teatrów polskich i francuskich. Rolą w „Popiołach” Andrzeja Wajdy zapoczątkował galerię romantycznych, niespokojnych bohaterów – Olbromski, Kmicic, Hamlet, Otello…, a prywatnie Daniel Olbrychski. Mieszka pod Warszawą i też czasem robi zakupy. Właśnie o tej codziennej stronie swojego życia opowiada w „Świecie Konsumenta”.
ŚK: Lubi Pan zakupy?
DO: Raczej nie lubię, ale jeśli już muszę, nie sprawia mi to przykrości, bo nareszcie mamy, gdzie je robić. No i można kupić, co się chce.
Daniel Olbrychski
Największy sukces?
Że żyję!
Największa porażka?
Nie miałem ciężkich.
Pieniądze to…
Niestety konieczność
Kobiety?
Kocham je!
Miłość Pana życia?
Życie!
Dzieci?
A to właśnie największa miłość!
Niezapomniany film?
„Grek Zorba”
Niezapomniana książka?
Są trzy: „Pan Tadeusz” oraz trylogie Sienkiewicza i Dumasa.
Kultura Polaków?
Nie musimy się jej wstydzić.
ŚK: Gdzie Pan najczęściej robi zakupy: w hipermarketach czy może w małych osiedlowych sklepach?
DO: Na szczęście nie muszę już być monogamistą. Mogę wybierać. I za każdym razem jest to przyjemność, za którą niestety trzeba płacić w kasie. Ale to też jest przyjemne, bo mam potem w domu wszystko, czego potrzebuję. Ostatnio jednak znowu skłaniam się ku monogamii, tym razem nie z konieczności, lecz z wyboru. Mam po drodze z Warszawy do mnie na wieś najlepszy minisupermarket w tej części Europy. To „EMMA” w Alejach Jerozolimskich. Wszystko jest najlepszej jakości. Obsługa lepsza niż w sklepach Paryża. Byłem niedawno we Francji i w sklepiku w dzielnicy Łacińskiej zatęskniłem za „Emmą”. Uwaga! To nie jest kryptoreklama. Wielu moich przyjaciół mieszkających na linii Warszawa – Grodzisk Mazowiecki też jest tego zdania.
ŚK: Ostatnio dużo mówi się o tym, że całe rodziny jeżdżą w weekendy do hipermarketów. Wiele osób krytykuje taki sposób spędzania wolnego czasu. Co Pan o tym sądzi?
DO: To idiotyczny sposób spędzania wolnego czasu. Lepiej pójść do lasu. A jeśli już ktoś musi do hipermarketu, to polecam rowerem, z koszyczkiem na ramie.
ŚK: Czy Pan robi zakupy w niedzielę?
DO: Robię, jeśli potrzebuję. Ale jeżeli właściciele sklepów chcą pracować w niedzielę, to ich wybór. Skoro mają klientów, to opłaca się obu stronom. Nikomu to nie przeszkadza, mam nadzieję, że nawet Panu Bogu, którego kochamy również za tolerancję. I tej tolerancji uczmy się od Niego.
ŚK: Czym się Pan kieruje robiąc zakupy: ceną, marką, jakością?
DO: Po pierwsze jednak potrzebami, po drugie aktualną sytuacją w portfelu, czy na koncie. Stać mnie na wiele, ale nie na wszystko.
ŚK: Jakie są Pana ulubione marki produktów żywnościowych?
DO: Nie kieruję się markami żywności, tylko smakiem. Jeśli mam na coś ochotę, kupuję.
ŚK: A ubrania, kosmetyki, środki czystości?
DO: Ubrania i kosmetyki kupuje mi zmysłowa kobieta, która jest obok mnie i zna się na tym lepiej.
ŚK: Woli Pan produkty polskie czy zagraniczne?
DO: Nie tylko z powodów patriotycznych wybieram produkty polskie. Polska żywność ma coraz lepszą jakość. Poza tym wybór coraz większy. No i mamy takie produkty, których nie ma na świecie. Polskie zsiadłe mleko, polski chleb, kiszka kartoflana rodem z mojego Podlasia, twaróg. Nie macie Państwo pojęcia jak się za tym tęskni np. w Paryżu. Kudy im do nas… Ale buty ciągle kupuję włoskie.
ŚK: Lubi Pan wypróbowywać wszelkie nowości?
DO: Raczej jestem tradycjonalistą i, jak już mówiłem, monogamistą. Pozostaję wierny sprawdzonym produktom. Nowości kupuję rzadko.
ŚK: Czy reklamy mają wpływ na to, co Pan kupuje?
DO: Jeśli są interesujące, czasem daję się skusić. Ale trudno dać się przekonać, jeśli z reklam wynika, że mamy np. same fantastyczne proszki do prania. Producenci reklamują wszystko, więc i tak trzeba zdać się na zdrowy rozsądek.
ŚK: A lubi Pan reklamy?
DO: Często mnie wkurzają, zwłaszcza jeśli są nadawane w czasie westernu czy innego ciekawego filmu, który akurat oglądam. Ale jeśli np. widzę, jak moja przyjaciółka Andi Mc Dowell zachęca panie do kupienia nowego kremu, od razu robi mi się milej.
ŚK: Niektórzy uważają, że aktor nie powinien występować w reklamach. Co Pan na to? Dlaczego ostatnio zgodził się Pan wystąpić w reklamie lodów Koral?
DO: A kto ma występować w reklamie, jeśli nie znani i lubiani aktorzy. Przecież anonimowa twarz przemawia mniej sugestywnie od aktualnego idola. Nigdy nie uważałem, że występowanie w reklamie to coś złego. Robią to wszyscy moi wybitni koledzy na świecie. Ważne jest jednak, co się reklamuje. Nigdy nie zdecydowałbym się na reklamę papierosów czy alkoholu, chociaż i piję i niestety palę. Ale reklama lodów, które w dodatku są świetne – dlaczego nie! A ponadto zaimponowali mi obaj bracia Koralowie z Nowego Sącza, którzy w kilka lat stali się konkurencją dla ogromnej ilości i polskich i zagranicznych producentów lodów. Zrobili lody pyszne i w tak szerokim asortymencie, że jest to naprawdę godne podziwu.
ŚK: Jaka reklama spodobała się Panu ostatnio, a jaka Pana zirytowała?
DO: Bardzo podobają mi się obie reklamy kleju „Atlas”. Są świetne. Irytujące jest natomiast, kiedy robi się kryptoreklamę np. wódki „Soplica”. Ale zdaje się, że ten proceder został już ukrócony.
ŚK: Lubi Pan promocje i okazje?
DO: Rzadko z nich korzystam. Mam świadomość, że dobrych towarów nie trzeba upychać na siłę. Trzeba być uważnym i nie dać się wpuścić w maliny.
ŚK: Co dla Pana jest okazją?
DO: Okazja to dla mnie sytuacja, kiedy idę kupić butelkę dobrego wina, a wracam do domu z dwiema parami włoskich butów, kupionych „przy okazji”, bo okazją dla moich bliskich było wyciągnięcie mnie na zakupy.
ŚK: Jakie sklepy czy marki budzą Pana nieufność? Dlaczego?
DO: Moją nieufność budzą zawsze i ludzie i przedmioty, które udają kogoś, czy coś, czym nie są. Do takich zaliczam węgorza z drobiu, kotlet schabowy z soji, czekoladki z masy czekoladopodobnej. Poza tym jestem dość ufnym człowiekiem, więc czasem można mnie nabrać. Ale tylko raz. Potem bardzo uważam.
ŚK: Czy natrafił Pan ostatnio na jakiś bubel?
DO: Tak.
ŚK: Na jaki?
DO: Kilka miesięcy temu kupowałem biurko do komputera. Mili panowie, którzy je przywieźli, potknęli się na schodach i biurko się rozpadło. Późnym wieczorem przywieźli drugie. Kiedy je ustawiali odpadła jedna ścianka. To wyglądało jak w filmie z Flipem i Flapem. Zgodziłem się na trzecie. Powiedzieli mi w tajemnicy, że tym razem wezmą z innego magazynu, gdzie są meble montowane kilka miesięcy wcześniej. Udało się. Biurko stoi do dziś. Zastanawiam się tylko, jak się wytłumaczyli z tamtych dwóch doszczętnie rozbitych…