0,00 zł

Brak produktów w koszyku.

Na tropie GMO

Opublikowano:

Autopromocja

spot_img

Soja, kukurydza i rzepak – to produkty najczęściej modyfikowane genetycznie. Ile GMO tkwi w koszyku z naszymi codziennymi zakupami?

 

Ziarna soi są nie tylko bogate w białko, ale i mają szerokie zastosowanie w kuchni. Jemy je częściej niż nam się wydaje: tofu, sosy sojowe, olej rafinowany będący składnikiem margaryny i majonezu, lecytyna stosowana w wyrobach piekarniczych i cukierniczych – to wszystko powstaje z soi. Ta roślina strączkowa ma jeszcze jedną charakterystyczną cechę – prawie trzy czwarte światowych upraw soi to organizmy zmodyfikowane genetycznie, w skrócie GMO (ang. Genetically Modified Organisms). Co to oznacza w praktyce? Ziarna takiej soi zostały wyposażone w nowe właściwości, które pozwalają jej bronić się przed szkodnikami atakującymi ją, kiedy jeszcze rośnie na polu.

 

Po raz pierwszy na dużą skalę soję genetycznie modyfikowaną zaczęto uprawiać w Stanach Zjednoczonych w 1996 r. Dziś duże jej uprawy znajdują się także w Brazylii i w Argentynie.

 

Zmodyfikowane przez przypadek

 

W Polsce popyt na ziarna soi genetycznie modyfikowanej lub innymi słowy – transgenicznej, bo tak też nazywa się organizmy GMO – nie jest duży. 70% Polaków uważa, iż zamiast prowadzić modyfikacje genetyczne roślin i zwierząt, powinno się stosować tradycyjne metody hodowli – wynika z sondażu przeprowadzonego w 2005 r. przez OBOP. Co ciekawe, przeciwników żywności GMO wciąż przybywa – jeszcze w 1999 r. stanowili oni niewiele ponad połowę naszego społeczeństwa. W opiniach o GMO nie różnimy się bardzo od pozostałych mieszkańców Unii Europejskiej. Żywności genetycznie modyfikowanej nie kupowałoby 56% mieszkańców Unii, nawet gdyby była ona wyraźnie tańsza – pokazuje sondaż Eurobarometru.

 

Ale czy zawsze wiemy, jaką żywność jemy tak naprawdę: modyfikowaną czy nie? Problem w tym, że organizmy genetycznie modyfikowane rozprzestrzeniają się po cichu. Pyłki transgenicznej kukurydzy lub rzepaku wiatr może przenieść na pole sąsiadów i zapylić ich konwencjonalne uprawy. Inaczej rzecz ma się jednak z soją. Jej rośliny zapylają się same. Pyłki z pól soi genetycznie modyfikowanej mają w tym wypadku niewielkie szanse na wymieszanie się z soją uprawianą tradycyjnie. Zagrożone są za to ziarna podczas zbiorów i po nich. Chodzi o to, że na maszynach rolniczych, ciężarówkach, w silosach i w młynach mogą znajdować się jeszcze resztki uprzednio przetwarzanej soi GMO. Producenci, którzy chcą oznaczać swoje wyroby jako żywność niemodyfikowaną genetycznie, muszą ściśle kontrolować zbiory, transport i przetwarzanie swoich upraw.

 

Żywność transgeniczną albo choćby tylko z genetycznie modyfikowanymi składnikami, którą możemy spotkać na półkach sklepowych, rozpoznamy po oznakowaniu. Zgodnie z unijnym prawem, na produktach zawierających w swoim składzie więcej niż 0,9% organizmów genetycznie zmodyfikowanych, musi widnieć stosowna informacja. Wyjątek stanowią produkty zwierzęce. Żywność wytworzona ze zwierząt karmionych paszą GMO nie musi mieć specjalnego oznakowania. To znaczy, że konsument nie dowie się na przykład, że pije mleko od krowy karmionej przez całe swoje życie genetycznie zmodyfikowaną karmą.

 

Czy jednak możemy mieć pewność, że żywność pochodzenia roślinnego, na której etykiecie nie znajdują się żadne informacje o GMO, rzeczywiście nie zawiera modyfikowanych organizmów? Rok temu Agencja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych przeprowadziła kontrolę żywności pod względem obecności w niej organizmów genetycznie zmodyfikowanych. Co się okazało? Co prawda kontrolerzy nie znaleźli wśród przebadanych artykułów takiego, który zawierałby więcej niż 0,9% GMO w swoim składzie, ale w 10,5% partii soi i jej pochodnych wykryli zawartość organizmów zmodyfikowanych na poziomie niższym od 0,9%, ale wyższym niż 0,1%.

 

Do produktów, które nie powinny zawierać w swoim składzie organizmów genetycznie modyfikowanych, należy żywność ekologiczna. Prawo zakazuje stosowania w nich GMO powyżej 0,1%, a zatem pozwala na zanieczyszczenie „przypadkowe”. W praktyce bywa z tym jednak różnie. Jak wykazały badania przeprowadzane w Niemczech, żywność z upraw ekologicznych także zawiera GMO, choć zdarza się to rzadziej niż w przypadku zwykłych produktów.

 

Ekologiczne GMO?

 

A więc ile soi genetycznie modyfikowanej jemy na co dzień? Niemiecka Fundacja Warentest postanowiła to sprawdzić. Przebadała 12 produktów roślinnych, które są zamiennikami mięsa: sojowe kotlety i wyroby z tofu. Jaki był wynik? W ośmiu produktach, w tym w sześciu oznaczonych jako żywność ekologiczna, naukowcy nie wykryli GMO. Niewielkie ilości modyfikowanej soi znaleźli natomiast w trzech testowanych produktach, w tym dwóch z informacją o tym, że to wyroby ekologiczne. W tych trzech produktach soi GMO było mniej niż 0,1%. To soja Roundup-Ready, gatunek soi genetycznie modyfikowanej amerykańskiego koncernu Monsanto, która jest odporna na produkowany przez tę firmę środek przeciw chwastom o nazwie Roundup. Test Fundacji Warentest potwierdza zatem, że nawet żywność ekologiczna może być „przypadkowo” zanieczyszczona GMO.

 

Według informacji niemieckich urzędów zajmujących się kontrolą żywności, najwięcej składników GMO zawierają napoje sojowe przeznaczone dla sportowców i osób dbających o figurę. Najmniej GMO znajduje się zaś w tofu. Jeśli chodzi o pozostałe produkty, to w kukurydzy GMO wykrywa się niewiele. W miodzie, oleju rzepakowym czy ryżu też raczej nie wykrywa się modyfikacji genetycznych.

 

Bać się czy nie?

 

Ale czy tak właściwie powinniśmy bać się żywności GMO? Co mówią wyniki badań na temat jej wpływu na ludzkie zdrowie? Otóż długofalowych skutków spożywania takiej żywności jak na razie nie znamy. Wiadomo jedynie tyle, że obecnie dopuszczone do sprzedaży produkty GMO nie wpływają bezpośrednio na nasze zdrowie.

 

Wielu osobom żywność z laboratorium wciąż wydaje się podejrzana. Sceptycy boją się modyfikacji niedopuszczalnych pod względem etycznym oraz negatywnego wpływu GMO nie tylko na ludzi, ale i na środowisko naturalne, na przykład wpływu roślin genetycznie modyfikowanych na łańcuch pokarmowy i biologiczną równowagę w przyrodzie. Wiatr i pszczoły mogą przecież przenosić modyfikowane nasiona roślin na odległość wielu kilometrów. Nawet jeśli prawo określa minimalny odstęp między polem z uprawą GMO a tradycyjną, przyroda niewiele sobie z tego robi (na przykład w Niemczech odległość uprawy GMO od konwencjonalnej musi wynosić co najmniej 150 m, zaś od uprawy ekologicznej – 300 m).

 

Nietrwała odporność

 

Rośliny modyfikowane genetycznie mają być odporne na szkodniki i chwasty, ale jak się okazuje, ta odporność nie trwa wiecznie. W niektórych rejonach świata rośliny GMO przestają być superwytrzymałe: w Indiach zmodyfikowana bawełna jest atakowana przez nowe szkodniki, w USA, Brazylii i Kanadzie wyrastają chwasty, na które środek Roundup nie działa. Skutek takiej sytuacji jest taki, że rośliny – tak jak dawniej – muszą być pryskane innymi chemikaliami.

 

Przemysł widzi rozwiązanie w roślinach, w których wystąpi kombinacja kilku substancji. Takie rośliny są już uprawiane w Kanadzie.

 

Podejrzana kukurydza

 

Zanim odmiana rośliny zmodyfikowanej genetycznie będzie mogła dostać pozwolenie na uprawę, musi przejść szereg badań na zwierzętach, w których wykluczy się jakiekolwiek ryzyko. Niestety te testy rzadko są niezależne, trwają krótko, a ich wyniki często nie są ujawniane. Niektórzy naukowcy krytykują taki stan rzeczy. Jednym z nich jest biolog molekularny, Gilles-Eric Séralini z uniwersytetu w Caen. Udowodnił on w badaniach na szczurach, że trzy odmiany kukurydzy GMO powodują u zwierząt uszkodzenie wątroby i nerek. Jedna z nich to Mon810. W 1998 r. została ona dopuszczona do sprzedaży Unii Europejskiej. Mon810 jest odporna na omacnicę prosowiankę – ćmę, która niszczy uprawy.

 

W międzyczasie kilka państw członkowskich zdążyło już zakazać uprawy podejrzanej odmiany kukurydzy na swoich terytoriach. Niemcy, Austria, Węgry, Włochy, Grecja, Francja, Walia, Szkocja i Luksemburg uznały, że uprawy Mon810 mogą być niebezpieczne dla środowiska. Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) postanowił więc ponownie sprawdzić, czy sporna kukurydza stwarza zagrożenie. Analiza unijnych naukowców potwierdziła wcześniejsze badania EFSA. Ich konkluzja brzmi: Mon 810 nie jest toksyczna dla ludzi ani innych ssaków; nie wpływa też na powstawanie alergii. Niemniej jednak ostatnio Komisja Europejska ułatwiła państwom członkowskim podejmowanie samodzielnych decyzji odnośnie zezwalania na uprawy bądź ich zakazywania. Nadal nie będą jednak mogły zakazać importu i handlu dopuszczonymi w UE odmianami roślin GMO. W Polsce Mon810 jest obecna od 2002 r.

 

Walka z głodem na świecie

 

Jeśli wierzyć producentom, technologia GMO ma same zalety: „Technologia GMO może zwalczać głód na świecie” – twierdzą. Jednak nie ma jeszcze roślin, które byłyby odporne na dużą suszę lub dawałyby większe plony. Najwięksi światowi producenci GMO: Monsanto, BASF, Bayer & Co. koncentrują się przede wszystkim na odpornych na środki ochrony roślin: kukurydzy, soi i rzepaku, które uprawia się z przeznaczeniem na paszę lub biopaliwo. Takie uprawy nie mają nic wspólnego z walką ze światowym głodem.

 

Tymczasem niedawno międzynarodowa grupa badaczy wykazała, że nawet bez modyfikacji genetycznych można wyhodować rośliny, które będą bardziej wydajne. W naturalny sposób udało im się zwiększyć zawartość beta-karotenu (czyli prowitaminy A) w kukurydzy. I właśnie to osiągnięcie mogłoby pomóc w walce ze ślepotą u mieszkańców krajów trzeciego świata, których dieta jest zbyt uboga w witaminę A… 

Najnowsze Artykuły

WIĘCEJ PODOBNYCH

Zbadaliśmy pestycydy w pomidorach z Lidla i Biedronki

Po teście jabłek kolej na pomidory. Okazuje się, że one również zawierają pozostałości pestycydów....

Jabłka z Lidla gorsze niż z Biedronki

Fundacja Pro-Test wykryła aż dziewięć różnych pestycydów w jabłkach z Lidla. W jabłkach z...

Test słuchawek: Od ucha do ucha

14 SŁUCHAWEK NAUSZNYCH W TEŚCIE: Test słuchawek wyłonił najlepsze modele. Okazuje się, że za...