Człowiek już taką ma naturę, że chce iść przez życie z kimś kochanym. Jak jednak znaleźć idealną drugą połówkę? Tym bardziej, że statystyki są brutalne: Coraz więcej znajomości kończy się rozczarowaniem, coraz więcej małżeństw rozwodami. Może zatem warto oddać swe serce w ręce fachowców – pracowników biur matrymonialnych?
Biura matrymonialne istnieją na rynku od lat. Wydaje się jednak, że dopiero teraz przeżywają prawdziwy rozkwit. Dlaczego? Jak wynika z badań amerykańskich psychologów, problem samotności i ze znalezieniem partnera jest o wiele głębszy w krajach rozwiniętych. Dla przykładu, w Japonii aż 80% wszystkich małżeństw zawieranych jest za pośrednictwem biur matrymonialnych.
Sercowy biznes
Coraz więcej czasu pochłania nam robienie kariery, a coraz mniej mamy go na spotkania towarzyskie. Zanikają też więzi rodzinne. Niegdyś całe wielkie rodziny spotykały się przy byle okazji, „”wymieniały”” niejako przyjaciółmi, znajomymi, zatem krąg towarzyski, w którym się obracaliśmy, był zdecydowanie większy niż dziś, kiedy z trudem udaje nam się spotkać raz, dwa razy w roku podczas świąt.
Jednocześnie coraz częściej doceniamy profesjonalizm. Skoro zepsuty samochód oddajemy do warsztatu, zegarek naprawiamy u zegarmistrza, dlaczegóżby nie udać się z problemami sercowymi właśnie do biura matrymonialnego? Profesjonalne biura nierzadko zatrudniają socjologów, pedagogów, specjalistów od kształtowania relacji międzyludzkich, współpracują z autorytetami z dziedziny psychologii i seksuologii. Ale nie wszystkie są profesjonalne. Dla tych drugich nie liczy się głównie zawartość naszego portfela: Najważniejsze to opłacić wpisowe (ok. 200 zł) za umieszczenie oferty w bazie danych i abonament za okres „”pozostawania w katalogu”” (ok. 50 zł miesięcznie). W tym czasie – często teoretycznie – biuro wyszukuje dla nas odpowiedniego partnera. Teoretycznie, gdyż w wielu firmach sprowadza się to do okazania katalogu, z którego klienci sami wybierają, na wyczucie, osobę, z którą chcieliby się spotkać. Dla odmiany, w warszawskim Centrum Matrymonialnym Czandra warunkiem przyjęcia wpisu jest wypełnienie bardzo szczegółowej, obejmującej 160 pytań ankiety. – Dzięki temu udaje nam się ustrzec klientów przed chybionymi spotkaniami – mówi Adam Grzesiak, współwłaściciel Czandry. – Takimi, na których już po pięciu minutach ludzie zaczynają się zastanawiać, jak by się tu wykręcić i uciec – dodaje. Po komputerowej analizie informacji dokonywana jest wstępna selekcja. Klient otrzymuje tzw. ściągawkę z listą osób, które pasują, do jego profilu, a następnie, sam lub za radą pracownika biura wybiera osoby, z którymi chciałby się umówić. Ten etap jest bardzo istotny, gdyż, jak wiadomo, każdy z nas ma pewien margines tolerancji na urodę. Zdaniem ekspertów, dana osoba musi się nam albo podobać albo przynajmniej być nam obojętna. Wtedy jest szansa powodzenia.
Miłosne CV
Kto najczęściej trafia do biura? Zagubiony, nieśmiały nieudacznik o „”radiowej”” urodzie? Wbrew pozorom niekoniecznie. – Przeciętny klient biura matrymonialnego ma 30-45 lat, wyższe wykształcenie, jest dobrze ustawiony życiowo i zawodowo, inteligentny, często prowadzi własną działalność gospodarczą – mówi Adam Grzesiak z Czandry. Podobno aktualnie w biurach matrymonialnych najwięcej jest przedstawicieli… mediów, sektora bankowego i finansów oraz informatyków. Nie ma przewagi płci.
Dlaczego tu przychodzą? Najczęściej powtarzany argument o braku czasu to, zdaniem wielu osób z branży, bzdura. Jeśli poznamy kogoś fascynującego, jeżeli od razu coś między nami zaiskrzy, to czyż nie znajdziemy dla niego czasu? Oczywiście są wśród klientów biur pracoholicy, którzy próbowali robić karierę tak intensywnie, że ani się spostrzegli, jak życie przecieka im przez palce. W pewnym momencie stwierdzili ze zdumieniem, że wszyscy wokół mają już swój mały, rodzinny świat, a oni są nie tylko sami, ale i po prostu – samotni. – Tryskające energią panie, bizneswoman, które nieraz wypowiadały się w prasie kobiecej, jak to fantastycznie jest być singlem, realizować się zawodowo, dbać o karierę i pieniądze, u mnie w biurze nie były już takie pewne siebie i zadowolone z życia – mówi właściciel jednego z biur matrymonialnych. – Narzekały na doskwierającą im samotność, desperacko wertując katalogi z ofertami – wspomina. Przychodzą też ludzie bardzo młodzi, którym po prostu brak doświadczenia czy śmiałości i osoby starsze, z bagażem doświadczeń, których z jednej strony paraliżuje strach przed kolejnym rozczarowaniem, z drugiej – przed samotnością.
Żona z komputera
Desperacja nierzadko pcha ich w lepką sieć internetu. Tu dopiero jest w czym wybierać. Wirtualne kawiarenki, czaty matrymonialne, towarzyskie, erotyczne, serwisy randkowe, interaktywne usługi, wykorzystujące najnowsze zdobycze techniki, takie jak komunikatory internetowe, umożliwiające rozmowę przez sieć w czasie rzeczywistym, pocztę elektroniczną czy flirty SMS-owe (kosztowne niczym linie 0-700). Zaawansowane opcje wyszukiwania pozwalają natychmiast znaleźć „”idealną”” osobę dopasowaną pod kątem miejsca zamieszkania, wieku, płci, zainteresowań, wyznania, stosunku do używek, rodziny i dzieci, a także orientacji czy upodobań seksualnych. Niestety, poszukiwania często utrudnia fakt, iż wielu użytkowników internetu najwyraźniej ma problem ze sformułowaniem swoich myśli. „”Piszcie do mnie, a nie pożałujecie””, „”Jestem, jaka jestem””, „”Jestem normalny albo nienormalny”” – takie wpisy nie brzmią zbyt zachęcająco. Bardziej ambitni posiłkują się cytatami albo próbkami własnej, w zamierzeniu autorów poetyckiej, twórczości.
Internetu jako platformy sprzyjającej poznawaniu nowych ludzi nie można jednak lekceważyć. O jego popularności świadczy chociażby liczba osób zarejestrowanych w serwisach randkowych najpopularniejszych polskich portali (dziesiątki tysięcy), którzy w dodatku często organizują swoje lokalne kluby czy zloty.
Swego czasu próbowano zaszczepić na rodzimy grunt tzw. FastDate, zabawę wymyśloną przez amerykańskiego rabina. FastDate to zbiorowa randka, podczas której spotyka się, powiedzmy 30 par. Poruszamy się od stolika do stolika, dla każdej osoby mamy trzy minuty, na specjalnym formularzu zaznaczamy plusy i minusy, na koniec wieczoru podsumowujemy, z kim chcielibyśmy się spotkać ponownie, już w bardziej intymnych warunkach. Nic z tego, tym razem Polacy nie kupili amerykańskiego pomysłu.
Księżniczki szukam, księcia na białym koniu
Chyba każdy z nas chciałby kogoś poznać, zakochać się, żyć długo i szczęśliwie. Problem w tym, że wielu z nas ma bardzo wysokie wymagania, zresztą nie zawsze przystające do rzeczywistości. – Mieliśmy klienta, 45 lat, wzrost może ze 160 cm, uroda raczej radiowa, który szukał Miss Uniwersum, modelki o idealnych wymiarach – mówi właściciel biura matrymonialnego z Warszawy. – Żeby było zabawniej, wszystko po to, by zrobić na złość żonie, która zostawiła go 10 lat temu, a którą on nadal darzył szaloną miłością.
Do innego biura trafił milioner o kosmicznych wręcz oczekiwaniach. Pracownicy biura zjeździli kraj wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu idealnej kandydatki. Podczas jednej z kolejnych wizyt klient ów natknął się przypadkowo na panią, która tego właśnie dnia pojawiła się w biurze, by złożyć swoją ofertę. Równie przypadkowo znaleźli się na wspólnej kolacji. Jak się okazało, to było dokładnie „”to””, czego szukał.
Z kolei pewnego Francuza przysłała do polskiego biura matrymonialnego rodzina, gdyż uznała, że Polska jest jedynym krajem po Izraelu, w którym można jeszcze znaleźć żonę, praktykującą Żydówkę. – Kiedy jednak zaczęliśmy szukać, okazało się, że w całej gminie warszawskiej dziewczyn w odpowiednim wieku (ok. 30 lat), na dodatek wolnych, jest tyle, że można je policzyć na palcach jednej ręki – mówi właściciel biura. W końcu udało się znaleźć kandydatkę idealną w Łodzi. Oczywiście, wspomniane wyżej, nietypowe usługi są odpowiednio droższe, dochodzą na przykład koszty dojazdu do wybranych osób czy ogłoszeń w prasie. Cóż, miłość wymaga poświęceń…
Patent na miłość
Nie istnieje. Niestety. Jak stwierdził kiedyś Roman Bratny, życie to takie party, na którym każdy dostaje nie tego partnera, na którym mu zależy. Z drugiej strony, niektóre biura matrymonialne notują podobno aż 50% skuteczności. Świadczą o tym chociażby listy („”…chciałabym podziękować za Janusza. To najwspanialszy żywy prezent, jaki mogłam dostać pod choinkę.””) czy zaproszenia na ślub. Warto zatem próbować, warto zrobić jakikolwiek, choćby mały krok. Nawet wizyta w biurze matrymonialnym może mieć na nas pozytywny, by nie powiedzieć zbawienny, wpływ. Decydując się na nią przełamujemy bariery, chociażby nieśmiałości. Udowadniamy, że chcemy coś zmienić, poprawić w swoim życiu, że nie tylko pragniemy szczęścia, ale i potrafimy sami o nie zadbać.
fot. Tomasz Zagórski