Jedna z najpoczytniejszych pisarek ostatnich lat, autorka powieści, opowiadań oraz sztuk teatralnych i telewizyjnych. Na podstawie jej powieści „Nigdy w życiu!” powstał film z Danutą Stenką w roli głównej, a niedawno w księgarniach pojawiła się trzecia część cyklu „Żaby i anioły” bijącego rekordy sprzedaży – powieść „Ja wam pokażę!”.
Świat Konsumenta: Czy lubisz robić zakupy?
Katarzyna Grochola: Nie lubię, nie robię i nie chodzę do sklepów. Nie ubieram się. A jedzenie kupuję u siebie w sklepiku. Gdy przychodzę do Galerii Mokotów lub Carrefoura, to jestem chora i od razu boli mnie brzuch. Uważam, że hipermarkety to diabelski wynalazek.
ŚK: To w jaki sposób kupujesz dla siebie ubrania?
KG: Nie kupuję. Ubrania albo dostaję albo… właśnie wpada do mnie przyjaciółka, która ma dla mnie świetną spódnicę, ponieważ kupiła sobie za dużą. Czasem gdy wyjeżdżam za granicę, to sobie coś wypatrzę.
ŚK: A jednak! Kupujesz ubrania, czyli robisz zakupy, tyle że za granicą?
KG: Nie, nigdzie nie robię zakupów. Gdy przypadkiem wypatrzę, że wisi jakaś hinduska spódnica czy bluzka, to po prostu kupuję.
ŚK: Czyli nie robisz zakupów w zagranicznych sieciach czy hipermarketach, tylko raczej na bazarach…
KG: Też nie. Generalnie nie chodzę tam, gdzie można kupować. Po prostu jak na przykład w drodze do świątyni hinduskiej widzę, że nieopodal stoi hindus i ma hinduskie spódnice, to łaskawie rzucę na nie okiem.
ŚK: A więc robisz zakupy pod wpływem impulsu?
KG: Nie, ja nie robię zakupów! Uważam, że robić zakupy, to iść z zamiarem kupowania czegoś. A ja tego nie robię. Jeśli chodzi o papierosy i chleb, to kupuję je „po drodze”. Szkoda mi na to czasu i szkoda mi na to życia…
ŚK: A produkty spożywcze?
KG: Kupuję u siebie w małych sklepikach. Wolę mieć kontakt ze sprzedawcą, który mi pokazuje na przykład trzy plastry wołowego mięsa, z których mogę sobie jeden wybrać. Nie lubię kupować tam, gdzie wszystko jest zafoliowane i natarte środkiem konserwującym. Kiedyś pracowałam w sklepie i wiem, co się robi, żeby takie mięsko ładnie wyglądało.
ŚK: No a co z kosmetykami?
KG: Nie używam kosmetyków. Perfumy kupuję na lotnisku. Kremów nie używam, bo uważam, ze jestem jeszcze młoda. A poza tym z kremami mam taki problem, że od czasu do czasu dostaję od mojej rodziny jakiś ekskluzywny krem, bo to już czas w moim wieku… I wtedy moja skóra zaczyna zachowywać się fatalnie. To znaczy zaczyna się domagać coraz więcej tego kremu, zaczyna być sucha. A wcześniej nie była sucha. Więc uważam, że w tych kremach są środki, które mają moją skórę pobudzać i przyzwyczajać. W związku z tym nie będę ich używać. Będę się starzeć z godnością.
ŚK: A jaki rodzaj kuchni lubisz?
KG: Moją własną kuchnię, z moim własnym pomysłem. Prywatną kuchnię Kasi Grocholi. Gotuję to, co mi wpadnie pod rękę. Gotuję bardzo dobrze. Głównie wymyślam potrawy, prawdopodobnie z lenistwa, żeby nie zaglądać do książki kucharskiej. Podejrzewam, że moją kuchnię zerżnęły od mnie wszystkie lokale. Na przykład: na pół kilo szpinaku, pół kilo żółtego sera, do tego dwa ząbki czosnku i dobra tłusta śmietana. A jak wrzuci się jeszcze ze 30 dkg polędwicy, to już w ogóle jest wysoki poziom.
ŚK: Co sądzisz na temat reklam? Czy mają one jakiś wpływ na Ciebie?
KG: Ostatnio przeczytałam bardzo poważny tekst bardzo znanych psychologów. Twierdzą oni, że reklamy mają wpływ nawet na te osoby, które się nimi zajmują od strony absolutnie profesjonalnej i wiedzą, jak reklamy oddziałują na umysł odbiorców. Poznanie mechanizmów nie przeszkadza w przyjmowaniu tychże mechanizmów. A ja właśnie nie kupuję, żeby nie popaść w taki kanał. Moje koleżanki niedzielę zaczynają od wizyty w Ikei. I siedzą tam sześć, siedem godzin, potem obiadek i kawka i dalsze przyglądanie się rzeczom. Natomiast co do mnie, jeśli chodzi o zakupy, to do jednej rzeczy się przyznam…
ŚK: A jednak…
KG: …Jeżeli przechodzę w Brzesku koło księgarni i wisi w niej na ścianie rysunek Żyda (i jest to stary oleodruk, upstrzony przez muchy i nic niewarty, służy tylko wnętrzu), to wchodzę i targuję się o ten obraz. Często bywa, że w małych miasteczkach wchodzę do sklepu i to, co chcę kupić, jest elementem wystroju, a nie rzeczą do sprzedania. Na przykład jakieś jelonki, które są tylko po to, aby zakryć grzejnik. Bardzo lubię też gliniane dzbany. Zawsze jakiś wypatrzę na „targach w Pcimiu Dolnym”, chociaż będzie to już mój 68. I jak kosztuje 7,50, to zawsze się targuję, żeby urwać, nawet 2 zł.
ŚK: Czyli krótko mówiąc Twoje zakupy to po prostu okazje?
KG: Nie, to nawet nie to. Ja nie lubię drogich rzeczy. Nie chcę się martwić tym, że mam na ścianie Rubensa. Mogę spać spokojnie, gdy wisi tam upstrzony przez muchy, nic niewart obrazek, a który jednocześnie świetnie wygląda, bo akurat idealnie pasuje kolorystycznie do mojej starej firanki po babci.
ŚK: To co w takim razie przywozisz ze swoich zagranicznych wojaży?
KG: Słynę z tego, że przywożę kamienie, absolutnie nie szlachetne. Kamienie, które leżą nad brzegiem morza… Szczytem była moja walizka ważąca 94 kg przywieziona z Cypru. Gdy celniczka zobaczyła, że trzy osoby ładują tę walizkę na wagę, zapytała, co tam mam. A ja prawie zemdlałam, bo każdy kilogram nadbagażu to chyba około 20 dolarów. Mówię, że kamienie. Gdy zajrzała do środka, uśmiechnęła się szeroko i machnęła ręką. Nie zapłaciłam ani grosza. Wszyscy moi znajomi, kiedy do mnie przychodzą, rozglądają się zawsze, jaki mi nowy kamień w ogrodzie przybył albo jaki starty turecki dywanik przywiozłam (który wcale nie był na sprzedaż, a służył do wycierania nóg). Ja jestem właśnie taka kupowaczka.
ŚK: Kupujesz więc rzeczy, o których nikt by nie pomyślał, że są do sprzedania. Czyli jednak coś kupujesz i coś lubisz kupować.
KG: Właśnie tak. Robię zakupy przy okazji. Nawet rajstopy jak mi się podrą w samochodzie, to po prostu zatrzymuję się przy sklepie i od razu kupuję cztery pary, żeby mieć z głowy.
ŚK: Co sądzisz o zakupach przez internet?
KG: Nic nie sadzę, bo u mnie nie działa internet.
Ideał mężczyzny
Mój facet to jest ideał
Wolny czas
Piszę dla przyjemności – kiedy oddam już skończoną książkę, to wtedy piszę dla przyjemności.
Ulubione przedmioty
Zdecydowanie kamienie, kamienie i jeszcze raz kamienie. Szczególnie jeden z Rodos – jak się go zmoczy, ma tysiące kolorów: czerwień, żółć, zieleń, czerń. A niby jest zwyczajny okrągły i wypłukany przez morze.