Szukasz pracy? Żeby spotkał cię przywilej jej podjęcia, musisz przebrnąć przez gęste sito wyrafinowanych wymagań. W ogłoszeniach rywalizacja o posady to często ekstremalny sport dla dziesięcioboistów.
Poniedziałek rano. Człapię z kiosku z gazetą. W domu buch na łóżko. Nie ma rady, trzeba znów ruszyć na rutynową krucjatę o etat. Westchnąć, przetrzeć oczy i zakreślić, gdyby coś akurat podeszło. Wtem ciężkie powieki się rozszerzają: „Tryskający entuzjazmem!” – budzi mnie agresywna czcionka. Jeszcze tylko kandydat musi być: „Sypiący niebanalnymi pomysłami! Umiejący walczyć z narastającym stresem! Swobodnie i lekko nawiązujący kontakty! Świetnie operujący technikami negocjacji!”. Musisz także być dyspozycyjny do bólu i nie bać się nieprzewidzianych wyzwań. Czyli taka gejsza z giętkim, acz mocnym kręgosłupem, której nie straszny zrzut na bezludną wyspę. Jeszcze poza wyższym wykształceniem (żądają ekonomicznego lub technicznego) „doskonała znajomość języka angielskiego, wskazana dobra niemieckiego i rosyjskiego, świetna znajomość środowiska Windows i całego pakietu Office, poparte sukcesami doświadczenie”. Wszak batalia toczy się o stanowisko przedstawiciela handlowego od kawy.