Jak wygląda świat konsumenta według Jarosława Wałęsy, syna bodaj największego polityka ostatnich czasów? Dlaczego boi się wielkich sklepów – ,,świątyń komercjalizmu”? Jakimi preferencjami zakupowymi kierują się obie płcie według nowo wybranego posła?
Świat Konsumenta: Mimo Twego braku doświadczenia na scenie politycznej, wyborcy obdarzyli Cię niemałym kredytem zaufania. Skąd takie powodzenie wśród gdańszczan?
Jarosław Wałęsa: Na pewno magia nazwiska zrobiła swoje – nie musiałem tracić energii na czynienie mojego nazwiska znanym, ale chcę też wierzyć w to, że trzy lata mojej pracy również zrobiły swoje [w biurze byłego Prezydenta Lecha Wałęsy – przyp. red.]. Tak czy inaczej, najważniejsze jest teraz to, żebym godnie i należycie reprezentował swoich wyborców.
ŚK: Gdańsk jest przyjaznym miastem dla konsumenta?
JW: Niestety tutaj nie ma knajpy, która miałaby kuchnię otwartą po 22.30. Bardzo mnie to boli. Wieczorem życie zamiera, miasto śpi, a po sezonie jest wręcz ,,martwe”. W niedalekiej przyszłości struktura demograficzna zmieni się na tyle, że przynajmniej na gdańskiej starówce zostaną ludzie, którzy będą chcieli zapłacić określoną kwotę za lokal i pogodzą się z tym, że serce miasta będzie tętnić życiem. Tak musi być! W każdym normalnym mieście starówka żyje! Człowiek, który zechce tu mieszkać, musi wziąć dobro ze złem – wspaniała lokalizacja, ale tutaj ludzie się bawią, muszą się bawić. To jest po prostu niezbędne do życia tego miasta. Mojego miasta.
ŚK: Może warto rozwiązać ten problem formalnie już teraz, na przykład przy sprzedaży nieruchomości w tej części miasta?
JW: Jedno wiąże się z drugim. Ale możliwe, że należałoby to zapewnić formalnie. W tej chwili, żeby doprowadzić do jakiejś imprezy, zaczyna się wielki ból głowy. Zaraz ktoś wyskoczy, że mu hałasują. Ciężko tu coś zorganizować.
ŚK: Aż strach pomyśleć o trudnościach przy organizacji koncertu Jarre’a z okazji dwudziestopięciolecia ,,Solidarności”…
JW: Ale udało się i wszyscy ludzie, którzy wiedzą, ile pracy to kosztowało, cierpliwości i zachodu, docenią to. Wydaje mi się, że zakończenie było lepsze niż mogłoby być i usatysfakcjonowało nawet najbardziej wymagających. Mam nadzieję, że wszyscy patrzą na to w ten sam sposób jak ja.
ŚK: Jarre jest chyba przyjacielem Wałęsów?
JW: Trudno go nazwać przyjacielem. Poznaliśmy się półtora miesiąca przed koncertem. Ale Jarre ma wielki szacunek do dwóch Polaków – do tych, dla których został poświęcony koncert w gdańskiej stoczni – w pierwszej części dla Lecha Wałęsy, w drugiej dla Jana Pawła II. Teraz mu został jeden. Dlatego tu przyjechał. Prywatnie jest ciepły, miły, bezpośredni. Ma fajny akcent, kiedy mówi po angielsku, ale to chyba wszyscy słyszeli.
ŚK: Skąd taka miłość Francuza do Polski, zwykle to my hołubiliśmy Francję?
JW: To są bardzo niezdrowe uogólnienia i stereotypy. Jarre po prostu rozumie procesy, które są nieuniknione. Z tego, co mi wiadomo, zaczął grać po to, by jednoczyć ludzi, naszą planetę przez muzykę. On rozumie procesy, które się uruchomiły w naszej stoczni i które teraz są kontynuowane. Nieudolnie, bo nieudolnie, ale prowadzą do jednego – do pełnego zjednoczenia naszej planety.
ŚK: A jaka jest Twoja recepta na robienie zakupów?
JW: Przed zakupami trzeba mieć listę. Jeśli jej nie mam, jestem ,,impulsywnym kupcem”. Fajne światełka, reklamy… Człowiek może poczuć się trochę ogłupiony. Tak naprawdę nie cierpię chodzić do sklepów, nowych ,,świątyń komercjalizmu”, których w ostatnim czasie tak się namnożyło. To dla mnie konieczność. Jeżeli nie zrobię listy zakupów, odczuwam strach i po prostu wychodzę.
ŚK: Czym kierujesz się przy wyborze produktu: ceną, marką czy jakością?
JW: Wszystkim jednocześnie: ceną, marką i jakością. Czasem polegam na opinii znajomych. Jeśli mam wybrać odzież lub inne detale ubioru, na przykład okulary, idę do sklepu z dziewczynami, które z natury są lepszymi doradcami w tej dziedzinie. Jeśli chodzi o zakupy spożywcze, sam wiem, co wybrać. To jest tak: mężczyzna zapłaci dwa razy więcej za rzecz, której potrzebuje, kobieta natomiast zapłaci dwa razy mniej za rzecz, której nie potrzebuje…
ŚK: A jak się bronisz przed niepotrzebnymi zakupami?
JW: Nie wyjmuję portfela… Po prostu nie kupuję… Jeśli chodzi o większy zakup, na lata, zwykle jest to przemyślana decyzja. Jeśli chodzi o produkty spożywcze, poddaję się impulsowi…
SK: Czyli czasem coś się psuje w lodówce…
JW: Regularnie. Teraz już mniej, przecież przez pięć miesięcy w roku jestem poza domem, więc staram się niczego nie zostawiać.
ŚK: A co lubisz zjeść?
JW: Nie mam ulubionej potrawy. W zasadzie zjadam wszystko, szczególnie od mamy. Jeśli mogę, bardzo często korzystam z tej możliwości. Kiedy miałem 17, 18 lat przestało mi smakować mleko. Ostatnio, ku mojemu zaskoczeniu, wróciłem do picia tego trunku, choć przez długi czas nie trawiłem laktozy. Wypiłem sobie szklaneczkę i nic się nie stało. Wczoraj, na przykład, robiłem potrawkę. Ładnie skroiłem ziemniaczki, wrzuciłem je na patelnię, smażę w oleju, kroję mięsko… Wszystko super… Nagle czuję nieprzyjemny zapach… Okazało się, że mięcho leżało już 10 dni w lodówce. Wyrzuciłem je, teraz przydałaby się przynajmniej cebulka. Patrzę… nie ma cebulki… Myślę sobie: ach, to kawalerskie życie! Same ziemniaki zostały mi na patelni!
ŚK: Ale teraz odnotowuje się metroseksualizm – nowy trend konsumencki mężczyzny młodego, wykształconego, który aż nadto dba o swój wygląd…
JW: Kiedyś siostra mnie tak określiła, ale wolę, żeby tego nie robiła. Wszystko, co jest skrajne, może doprowadzić do wypaczenia, jest nieprzyjemne czy wręcz chore. Kiedy wyjeżdżamy z moim ojcem, on bierze szczoteczkę do zębów, pastę, maszynkę i wodę po goleniu, a ja biorę… trzy razy więcej. To chyba nie za dużo? Do tego wezmę jeszcze krem.
ŚK: Jakiej marki?
JW: Nie jestem wierny jednej marce. Ważne, żeby działał.
ŚK: Korzystasz z promocji?
JW: Nie, nie mam czasu na promocje. Generalnie nie biorę częstego czy regularnego udziału w zakupach. Kupuję partiami na przykład ,,furę” spodni, koszul, skarpetek . To pewnie wiąże się z moim nieuzasadnionym strachem przed sklepami. Duszę się w nich, dostaję klaustrofobii. Wolę to załatwić raz, a potem mieć przez dłuższy czas spokój.
ŚK: Wybierasz produkty polskie czy zagraniczne?
JW: Staram się wybierać polskie. Jeśli na półce mam do wyboru dwa produkty, podobne jakościowo, wybieram zawsze polskie. Ostatnio, podczas remontu swojego mieszkania, kupiłem polskie drzwi. Jestem z nich bardzo zadowolony, są piękne.
ŚK: A co robisz, gdy trafisz na bubel? Zwracasz czy ,,machasz ręką”?
JW: Kiedy wróciłem ze Stanów, podejście do konsumenta w Polsce było dla mnie zaskoczeniem. Pewnego razu kupiłem samochodzik na baterie dla swojego bratanka. Ponieważ nie działał – nie skręcał i nie cofał – mogłem go jedynie wymienić na nowy, bez zwrotu pieniędzy. Samochodzik znowu okazał się wadliwy, a ja usłyszałem, że mi ani nie wymienią na nowy, ani nie zwrócą pieniędzy. W USA klient to pan. Kiedy po trzech latach użytkowania rozpruł mi się tornister – po prostu dostałem nowy. A z racji tego, że nie produkowano już tego modelu, dostałem inny.
ŚK: Nie sądzisz, że to zaszłości poprzedniego systemu, który nieco wypaczył racjonalne podejście do konsumenta?
JW: Oczywiście, ale to się będzie zmieniało. Teraz i tak jest lepiej niż było, chociaż jeszcze daleko od ideału. Stany Zjednoczone są przykładem, na który mogę się powołać. Trzeba zachować równowagę i mieć szacunek dla klienta. Nie chodzi mi o to, by w nieskończoność wymieniać towar na nowy, ale reklamacja powinna być uwzględniona przy określonych wadach produktu, na przykład gdy się coś wyłamie, urwie. Mam tu na myśli przyzwoite podejście do relacji sprzedawca-konsument.
ŚK: A jakie jest podejście Amerykanów do konsumpcji?
JW: To jest naród typowo konsumencki. Oczywiście jest to nieprzyzwoite uogólnienie, ale często są postrzegani jako grubasy, które lubią pożerać, konsumować. 60% Amerykanów jest otyłych. Ale ja stosuję tę samą metodę, co oni: po co chodzić, skoro można pojechać?
ŚK: Podoba Ci się kultura konsumencka Polaków?
JW: A mamy kulturę konsumencką? Obawiam się zamiany jednego na drugie. Kiedyś chodziliśmy do kościoła, a teraz do świątyń komercjalizmu – największej Galerii Mokotów czy Arkadii. Brr… To mnie przeraża…
ŚK: A Rosjanie? Nowobogacka klasa ,,Nowych Ruskich” przyjęła robienie zakupów za styl życia…
JW: Jeśli im to sprawia przyjemność i nie łamią przy tym prawa (śmiech), proszę bardzo. To jednak nie dla mnie. Ale dopóki nie krzywdzi się drugiego człowieka, nie mam zastrzeżeń. Wychodzę z założenia: żyj i pozwól żyć!
ŚK: Masz ulubione marki?
JW: Nie mam. Nie lubię ,,etykieciarzy”. Nie sprawia mi frajdy, patrzenie na człowieka i rozmowa z kimś, kto zwraca uwagę na etykiety. Nie szanuję tego, nie rozumiem i uważam za śmieszne!
ŚK: Jakie jest Twoje zdanie na temat handlu w niedzielę?
JW: Z jednej strony wolna niedziela może być okazją do spotkań w gronie przyjaciół, rodziny, z drugiej – pozwala na wykonywanie czynności, na które nie ma czasu w tygodniu, na przykład zakupy. Moja mama jest przerażona, że w niedzielę, na przykład odkurzam. Niestety nie mam często czasu robić tego w inny dzień.
ŚK: Wskaźnik optymizmu konsumentów w Polsce słabnie. Jak sądzisz, dlaczego?
JW: Takie zachowanie, jak skłonność do zakupów, może być podyktowane brakiem wyboru albo sytuacją ekonomiczną.
ŚK: Wybierasz wielkopowierzchniowe sklepy czy raczej małe sklepiki?
JW: Zdecydowanie popieram małe sklepy! Produkty spożywcze są w nich lepsze jakościowo. Jeżeli mogę, zawsze kupuję w małym, jeśli nie mam czasu – odwiedzam większe, gdzie mogę kupić wszystko, czego potrzebuję. A w związku z tym, że boję się sklepów, chodzę tam raz na kilka miesięcy, po większą ilość. Ja po prostu lubię małe sklepiki. Mam na myśli również kontakt z ludźmi, z którymi można przy okazji porozmawiać, gdzie zna się właściciela i można powiedzieć: „Dzień dobry panie Staszku! Cześć panie Mietku! Co słychać pani Zosiu?”
ŚK: Dziękuję za rozmowę.