Z nauką angielskiego, niemieckiego, francuskiego bywa jak z lekturą szkolną. Każdy czytał, bo kazali. I w ogóle klasykę wypada znać. Ale jak kogoś ma zachwycać, jak nie zachwyca? Teraz trendy, egzotyczne, nietypowe, ale też dające spore szanse na realne zyski, stają się języki z bliższego i dalszego wschodu.
Język dla nieprzewidywalnych
Rosyjski – śpiewny, neurotyczny, świetnie oddający całą olbrzymią gamę sprzecznych emocji. Ale czy mógłby być inny? Zwykle Polaków od nienawiści do miłości do Rosji dzielił tylko jeden krok. Podobnie z językiem rosyjskim – bliski i zarazem traktowany, jak narzucone jarzmo. – Dla pokolenia, które swoją edukację i światopogląd zdobywało w czasie Polski Ludowej, rosyjski był obowiązkowym przedmiotem w szkole. Oczywiście wszelkie nakazy prędzej czy później odbijają się czkawką i rodzą chęć odreagowania. I takie odreagowanie nastąpiło pod koniec lat 80. – mówi dr Edward Szędzielorz z instytutu rusycystyki Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zdaniem ludzie niepotrzebnie łączyli w jedną całość język rosyjski i ideologię. – Dochodziło do reakcji alergicznej na te wszystkie lata, kiedy zmuszano ludzi do kochania Związku Radzieckiego i uczenia się, jak mówiono, najpopularniejszego języka przyjaciół – wspomina dr Szędzielorz. W podobnym tonie wypowiada się prof. Feliks Czyżewski z instytutu filologii słowiańskiej UMCS w Lublinie: – Większość Polaków postrzegało Rosję jedynie przez pryzmat ideologii totalitaryzmu, wielu nadal tak czyni. To zdecydowanie za wąskie pojmowanie tego skomplikowanego kraju. W czasach komunizmu odbiór tamtejszej kultury był zniekształcony, teraz zaczynamy na nowo odkrywać Rosję.
Zdaniem dr Szędzielorza obecne pokolenia studentów zaczynają myśleć inaczej: – Na szczęście coraz racjonalniej patrzą na rzeczywistość i uważają ten język po prostu za narzędzie komunikacji. Wystarczy spojrzeć na położenie geopolityczne Polski i od razu wiadomo, jak rosyjski jest przydatny.
Niestety rynek pracy nie jest tak sentymentalny jak dumki zza Buga i stąd bardzo przyziemna motywacja wielu chętnych do nauki rosyjskiego. Sporo można zarobić na kontaktach ze Wschodem. Przecież Polakom bliżej do Rosjan, Ukraińców niż ludziom z Zachodu. – Coraz więcej spółek inwestuje na wschodzie. Kiedyś mówiło się o polsko-rosyjskich kontaktach kulturalno-ekonomicznych, teraz mówi się o ekonomiczno-kulturalnych – zauważa dr Tadeusz Pacholczyk z instytutu filologii rosyjskiej UAM. – Nasi absolwenci w zdecydowanej większości podejmują pracę w firmach, które mają związki biznesowe z krajami byłego Związku Radzieckiego. Trzeba tam pomóc w korespondencji, rozmowach. Bardzo niewielka część naszych magistrów zatrudnia się w szkołach – mówi dr Szędzielorz. Do kształcenia uczniów absolwenci się nie garną, ale po rusycystyce łatwo być nauczycielem. A dla lepszych zarobków w innych fachach warto skończyć jakieś dodatkowe szkoły, na przykład kursy związane z handlem czy szeroko pojmowanym biznesem. Bardzo praktycznym kierunkiem studiów jest filologia angielsko-rosyjska.
Wiele osób zaczyna naukę rosyjskiego tylko ze strachu przed bezrobociem lub nawet z wizją iście carskich zarobków. – Lecz z czasem rośnie w nich autentyczna ciekawość tamtych ludzi, tamtej kultury – zauważa Kamil Otocki, student filologii rosyjskiej UW. Sam chętniej wybiera się na zabawę do Moskwy lub Kijowa, niż do Warszawy. Jego zdaniem Rosjanie są w jakimś sensie podobni do Polaków. – Mamy zbliżone doświadczenia, poczucie humoru -twierdzi.
Karolina Gołąbek, lektorka języka rosyjskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim też chwali tamtejszych ludzi. – Są na ogół bardzo przyjacielsko nastawieni. Rosjanie mają chyba najbardziej typową słowiańską duszę – mówi, choć zaznacza, że na Wschodzie pełno jest anomalii. – Ale wbrew wielu opiniom nie jest to dziki kraj – dodaje zaraz. Dr Pacholczyk uważa, że Polacy przez drapieżny kapitalizm stali się bardziej egoistyczni. – A na Wschodzie nie daje się, przynajmniej jeszcze teraz, odczuć takich zmian u ludzi. U Rosjan dusza jest bardziej otwarta – twierdzi. Wtóruje mu prof. Czyżewski: – Na wschód od Buga inne są relacje między ludźmi, bardziej przyjazne. Liczą się dawne struktury społeczne, rodzina. Według dr Szędzielorza fascynować może to, że Rosja i Rosjanie są nieprzewidywalni: – Mają fantazję i twórczy charakter. Ich życie jest mniej uporządkowane, co może być w pewien sposób bardzo interesujące.
Te wszystkie czynniki powodują, że chętnych na naukę rosyjskiego nie brak. Na UW od kilku lat przyjmuje się 100-110 osób na rusycystykę, średnia nie jest niższa niż 3,5 osób na miejsce. Na UMCS rok temu na 40 miejsc na rusycystyce było 240 chętnych. A pięciu kandydatów walczyło o jedno z 40 miejsc na filologii rosyjskiej UAM. Na tej samej uczelni na filologię angielsko-rosyjską było sześciu kandydatów na miejsce.
A jak będzie w przyszłości? – Popularność rosyjskiego utrzyma się. Doszło do tylu zmian w Gruzji, na Ukrainie, więc sądzę, że to tylko kwestia czasu, kiedy i w Rosji będzie bardziej demokratycznie. Wtedy to państwo zacznie się otwierać na Zachód i wszelkie kontakty będą łatwiejsze i korzystniejsze – przekonuje Kamil Otocki. Dr Szędzielorz także dobrze wróży modzie na rosyjski: – Z moich obserwacji, a jestem również tłumaczem przysięgłym, wynika, że kontakty biznesowe między Polską a krajami byłego ZSSR będą się rozwijać. Z mediów można wyciągnąć zbyt pochopne wnioski o złych stosunkach między nami a Rosją. Ale biznes rządzi się swoimi prawami i często nawet politycy nie są w są w stanie czegoś popsuć.
Nie taki arabski straszny, jak go malują
Liczba chętnych na naukę języka arabskiego również rośnie. – Związane to jest oczywiście z wydarzeniami politycznymi. Podobny boom mieliśmy po kryzysie naftowym i wojnie na Bliskim Wschodzie w latach 70. – mówi prof. Janusz Danecki, kierownik Zakładu Arabistyki i Islamistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Rok temu ponad pięć osób starało się o jedno miejsce na arabistyce na UW. Obecnie na popularność arabskiego wpływ ma zagrożenie terroryzmem i sytuacja w Iraku.
Wielu z chętnych na naukę związanych jest z ruchem muzułmańskim. – Daje się zauważyć motywację religijną. Studiują również dzieci mieszanych małżeństw muzułmańsko-polskich – oni pokazują właściwy, niestereotypowy obraz świata arabskiego – twierdzi prof. Danecki.
Studenci arabistyki często po studiach decydują się na pracę w dziennikarstwie, naukach politycznych, bo kraje arabskie to teraz najbardziej zapalny region świata. Czasem absolwenci także znajdują zatrudnienie w dyplomacji. Prof. Danecki uważa, że po wojnie w Iraku polskie firmy za mało wykorzystały ludzi znających arabski. – Między innymi przez to nasze firmy za mało włączyły się w inwestycje i kontakty handlowe z tym krajem – mówi. Biznesmeni także kiepsko orientowali się w tamtejszych realiach kulturowych. – Z pewnością także w tym zakresie absolwenci arabistyki byliby przydatni – przekonuje prof. Danecki.
Znajomość arabskiego może procentować w przyszłości. Ale czy łatwo jest nauczyć się tego gardłowego języka? – Wbrew pozorom arabistyka nie jest trudna do studiowania. Początkujących przeraża na przykład egzotyczny alfabet, ale szybko okazuje się on mało skomplikowany – uspokaja prof. Danecki.
Snobizm, ale z tych dobrych
Na jaką filologię dostać się jest najtrudniej? Bynajmniej nie na żadną z zachodnich. Na japonistykę – i to akurat nie jest żadna nowość – od lat dostaje się na miejsce jeden z co najmniej kilkunastu startujących. Mimo rosnącej popularności arabskiego i chińskiego, w Polsce wciąż z azjatyckich języków najwięcej jest kursów japońskiego. Uczący się muszą też mieć niebanalne zdolności plastyczne – na lekcjach kreślą pędzelkami malownicze japońskie znaki.
Japonia to jeden z najbogatszych krajów świata. Mieszka tu 130 mln ludzi. Bycie specjalistą od japońskiego bardzo podnosi wartość na rynku pracy. Inną motywacją do nauki jest też zainteresowanie kulturą Kraju Kwitnącej Wiśni – z jednej strony fascynuje idealna harmonia filozofii Zen, perfekcjonistyczna mentalność Japończyków, poezja i choćby origami. Z drugiej – nowy świat mangi i japońskich filmów. Wielu z chętnych na znajomość japońskiego kieruje się dobrze pojmowanym snobizmem. – Znam cztery europejskie języki. Japońskiego uczę się od trzech lat. W tym wypadku wcale nie chodziło o przyczyny materialne. Bo przecież Japonia przeżywa od 10 lat kryzys gospodarczy i Polska ma mało biznesowych kontaktów z tym krajem. Po prostu chcę wyróżniać się znajomością nietypowego języka i kultury tak tradycyjnej i nowoczesnej zarazem – twierdzi prawnik Paweł Lipski.
Językowe kung-fu
Nie trzeba być politologiem, żeby już teraz w Chinach widzieć czołowego gracza światowej polityki i gospodarki. I w tym wypadku o popularności języka i kraju, bez wątpienia arcyciekawego kulturowo, decyduje makroekonomia. Wszak zachodni świat humanistycznej demokracji, wyrosły na wartościach chrześcijańskich z otwartymi ramionami ochoczo woła „witaj tania siło robocza!”
Poza Chinami ponad 25 mln osób uczy się języka chińskiego. Także w Polsce chętnych jest coraz więcej. Czemu? – Państwo Środka świetnie się rozwija. Bywam na targach w chińskim Kantonie i coraz więcej tam Polaków – mówi Barbara Li, lektorka chińskiego. Liczą oni, jakżeby inaczej, na zyski z bezpośrednich kontaktów handlowych i usługowych. Także najpotężniejsze światowe koncerny inwestują w Chinach. – Głównie o popularności tego języka decydują względy pragmatyczne. Bo w Chinach w błyskawicznym tempie rośnie produkcja, wymiana handlowa – mówi uczący się chińskiego od pół roku Krzysztof Łukaszewicz. Choć są i tacy, którzy uczą się bo lubią. – Bywa też, że ktoś zaczyna się uczyć ze względów biznesowych, a dopiero potem Chiny stają się jego autentyczną pasją – dodaje Łukaszewicz. Li także zna wiele osób, dla których względy materialne nie są jedyną motywacją do chińskiego: – Przecież to kraj, który ma za sobą 5 tys. lat rozwoju.
Interesująca może być, jakże inna od zachodniej, poezja Dalekiego Wschodu. A sam język chiński jest bardzo obrazowy i poetycki. Niczym kung-fu – mocny, z polotem i wyrafinowany zarazem. – Poprzez mało wyraża naprawdę dużo. Na przykład określenie koloru nieba może brzmieć: „jak niebieski między chmurami po deszczu” – mówi Li.
Zwykle początkowy zapał do nauki jest duży, tylko efekty mniejsze. – 90% osób odpada z nauki, bo chiński jest trudny. Trzeba się nauczyć skomplikowanej kaligrafii – zaznacza Li. Łukaszewicz zna już cztery obce języki, ale ten piąty chiński jest dla niego zdecydowanie najtrudniejszy. Choć sama gramatyka dużo łatwiejsza niż w polskim. Nie ma czasów, odmiany przez przypadki, a nawet rozróżnienia na liczbę mnogą i pojedynczą. Najbardziej popularny w Państwie Środka jest dialekt mandaryński. Posługuje się nim około 70% Chińczyków, czyli blisko 1,1 mld ludzi. Są to głównie mieszkańcy północy, zachodu i centrum Chin. Dialekt mandaryński jest także oficjalnym językiem na Tajwanie i w Singapurze. Ale bywa tak, że nawet Chińczyk z jednego regionu potrzebuje tłumacza, by porozumieć się z rodakiem z innej części Chin. – Uczymy się tzw. standard chinese, ale w Chinach różnych, zwykle bardzo odmiennych, dialektów są setki – podkreśla Łukaszewicz.
Do nauki chińskiego trzeba być cierpliwym niczym budowniczowie Wielkiego Muru.
Wieje wiosna ze wschodu?
Dziś wyobraźnię pobudza cyrylica, chińskie ideogramy i arabskie fantazyjnie pozawijane litery rodem z baśni tysiąca i jednej nocy. Czyżby alfabet łaciński miał pozostać najpopularniejszy jedynie na komputerowej klawiaturze?