W ramach przygotowań do słynnego London Marathon zacne grono specjalistów pochyliło głowy nad problemem numer 1: jak poprawić rekordy. W sporcie, jak w każdej gałęzi biznesu, i to rodzącej złote jabłka, krążą te same soki, które ze zwykłych ludzi czynią potwory oddane wzrostowi za wszelką cenę.
Liczy się tylko wzrost osiągnięć, najlepiej skokowy. A tu okazuje się, że intensywny trening i optymalna (dla bicia rekordów, nie zdrowia) dieta zbliżyły sportowców do pułapu możliwości w 96%. Wobec tego specjaliści parający się inżynierią genetyczną zaproponowali zmienić genom człowieka i za pomocą dość prostej – acz nieprzewidywalnej w skutkach – nowej technologii, podróbkom sportowców
• powiększyć serce
• zwiększyć liczbę erytrocytów
• zmniejszyć męczliwość mięśni
• poprawić gospodarkę węglowodanową.
Pozostawiam wyobraźni czytelników inne pomysły wykorzystania biotechnologii nie tylko w rywalizacji sportowej, lecz także w konfliktach w szerokim zakresie – od międzynarodowych do małżeńskich. Każdy z etapów produkcji ludzkich mutantów o poprawionej jakości użytkowej jest już gotowy. Pożądane charakterystyki można zaczerpnąć ze świata roślin, zwierząt i ludzi, stworzyć dowolny organizm in vitro, wyhodować w wynajętej macicy, sklonować w nieograniczonej liczbie identycznych kopii. Najprostszy z najprostszych zabieg w postaci zahamowania wychwytu serotoniny zapewni genetycznie modyfikowanej ludzkości powszechne zadowolenie, przebijając w tym zakresie żałosne próby jego dotychczasowego uzyskiwania poprzez wzloty w obszarze fizjologii, duchowości czy też kupowanie w formie leku Prozac. Będzie to niewątpliwie jeszcze większy tryumf nauki niż ten, który 8. sierpnia 1945 r. ogłosił „Dziennik Polski” zamieszczając pod winietą tytuł: Największy tryumf nauki! Pierwsza bomba atomowa spadła na Japonię”.
Białe jest czarne
Początkowo na czepiających się wszystkiego przeciwników dalszego postępu można będzie nasłać genetycznie zmodyfikowanych agentów z trwale usuniętym sumieniem. Wolni od wszelkiej refleksji i tym bardziej agresywni oszczędzą dysponentom zbędnej fatygi i kompromitacji w razie niepowodzenia. Rozmieszczeni w rozmaitych instytucjach publicznych i redakcjach osiągną zamierzone przez swoich stwórców cele, skutecznie tłumiąc wszelki opór ciemnogrodu w stosunku do podróbek, z imitacją demokracji na czele. Obrócą w proch i na śmietnik historii wywiozą dwa filary zdrowia publicznego, jakimi są poszanowanie osoby ludzkiej i dobro wspólne. Już teraz rozpoznawanie, zapobieganie i zwalczanie zagrożeń godzących w zdrowie publiczne jest w stanie uwiądu. Outsourcing i partnerstwo publiczno-prywatne, gdzie publikę reprezentuje jej przekupny przedstawiciel, a prywatne interesy drobny kanciarz, wszechmogąca korporacja ponadnarodowa, albo ściśle narodowa, tyle że działająca na rzecz konkretnego obcego narodu, stają się falsyfikatami konstytucyjnego porządku. O zdrowiu wszystkich decyduje zarobek nielicznych. W sytuacjach kontrowersyjnych, w przypadku pojawienia się sporu co do tego czy coś szkodzi, czy też nie, ostateczną decyzję podejmują władze państwowe w oparciu o opinie naukowców. Opinie oparte o analizę tych samych materiałów, ba – nawet dowodów, mogą jednak skrajnie się różnić. Myli się ten, kto w celu rozstrzygnięcia dylematu: którą to z biegunowo różnych opinii należy wybrać, powoła trzeciego eksperta. Ten trzeci, dziesiąty, setny i tysięczny wcale nie musi mieć bezspornej racji. Jeszcze mniejszy sens ma powoływanie komitetów i komisji podejmujących rozstrzygnięcia sporów drogą głosowania. Czy można przegłosować, że białe jest czarne? Czy można podpisać się pod decyzją, że czarne jest białe? Oczywiście, że można. A za odpowiednim wynagrodzeniem, to i nawet trzeba. Dla wielu prominentów i ich zaplecza eksperckiego jest to tak oczywiste, że nawet nie warto tego ukrywać. Ale kiedyś do władzy przyjdą konkurenci, a jak zaczną grzebać to albo znajdą haka, albo go sfabrykują. W tej sytuacji przed decydentem pojawia się widmo więziennej kraty. Czym by tu się zabezpieczyć przed posądzeniem o stronniczość w podejmowaniu decyzji? Przecież wystarczy krótka wzmianka w tych gazetach, programach telewizyjnych lub radiowych, które rządzą polskimi organami ścigania, aby decydent znalazł się za kratami albo co najmniej w roli podejrzanego lub świadka zamienił dotychczasowy tryb życia z wyboru w niekończące się pasmo przesłuchań i rozpraw sądowych urozmaicanych dojazdami na wezwanie stawiennictwa pod groźbą kary.
Na tym pożałowania godnym świecie nieraz bardzo trudno udowodnić, że nie jest się wielbłądem. Zbyt wielu uważa, że skłamać, poświadczyć nieprawdę można, a nawet trzeba, gdy da to konkretną korzyść. Za mało jest tych, którym nie wolno, choć można i trzeba. Nie wolno z powodu systemu wartości przynajmniej zbliżonego do Dekalogu, obowiązującego prawa, tego czy innego kodeksu etyki. Można i trzeba, ale nie wolno. Przekraczając granice tego co wolno, należy oczekiwać kary, której w żadnym razie nie zrównoważą korzyści uzyskane drogą zabronionego czynu. Kara spada też na krzewicieli zła, niesłusznie obwinionych przez sobie podobnych.
Ten dobrze znany fenomen pożerania własnych dzieci przez zło relatywizmu jest stary jak ludzkość i prawdopodobnie od jej początków każdy, osiągając pewien wiek, dochodzi do przekonania, że jest coraz gorzej, a żyjąc jeszcze dłużej sam często widzi jak kończą się osobiste i grupowe kariery ludzi przekonanych, że im wszystko wolno. Nawet potężne szajki zwane obecnie partiami politycznymi spotyka zasłużona pogarda, a niekiedy kara. Zbyt rzadko jednak ujawniane są biznesowe powiązania partyjnych wodzów, pomniejszych prominentów i pozornie szarych członków z przedsiębiorcami rozmaitej skali: od światowych koncernów po małe firmy o lokalnym zasięgu. A jest co dokumentować i interpretować. Wszystko zaczyna się od kampanii wyborczych prezydenckich, parlamentarnych i samorządowych. Postawić na kandydata i umieścić go w pożądanym organie decyzyjnym to inwestycja w kopalnię złota.
Co piąta złotówka
Naród świadomy tego rodzaju zagrożeń nie wyczekuje biernie upadłości swojego państwa, a broni się, powołując odpowiednie instytucje. W Polsce, niestety, bez spodziewanego efektu. A wszystko tak ładnie wygląda na papierze. Instytucje są powołane, uprawnione, wyposażone i finansowane przez podatników mających prawo oczekiwać skutecznej pracy przynajmniej tych organów, których zadaniem jest obrona bezpieczeństwa wewnętrznego państwa i jego porządku konstytucyjnego. Najszersze uprawnienia posiada w tym zakresie Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Ustawa z dnia 24 maja 2002 r. o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Agencji Wywiadu (Dz.U. 2002 nr 74 poz. 676 z p. zm.) w art. 5. wymienia zadania ABW, a wśród nich:
1) rozpoznawanie, zapobieganie i zwalczanie zagrożeń godzących w bezpieczeństwo
wewnętrzne państwa oraz jego porządek konstytucyjny, a w szczególności w suwerenność i międzynarodową pozycję, niepodległość i nienaruszalność jego terytorium, a także obronność państwa,
2) rozpoznawanie, zapobieganie i wykrywanie przestępstw w zakresie produkcji i obrotu towarami, technologiami i usługami o znaczeniu strategicznym dla bezpieczeństwa państwa,
Art. 9a. ustawy przewiduje, że środki finansowe, w wysokości 20% dochodów uzyskanych przez Skarb Państwa z tytułu przepadku rzeczy pochodzących z ujawnionych przez ABW przestępstw przeciwko mieniu oraz przestępstw skarbowych, przeznacza się na fundusz motywacyjny na nagrody dla funkcjonariuszy.
Przyznane ABW uprawnienia do prowadzenia czynności operacyjno-rozpoznawczych lub dochodzeniowo-śledczych podlegają kontroli ze strony między innymi Prezydenta RP, Premiera, Parlamentu RP, Trybunału Konstytucyjnego i Rzecznika Praw Obywatelskich. Nie wdając się w zawiłości innych dziedzin, jak na przykład sukcesy gospodarki, które z Polski uczyniły importera pasz dla zwierząt, cukru i węgla, kolonię obcych sieci handlowych i energetycznych, co oczywiście ma też niezwykle istotny wpływ na zdrowie publiczne, gdyż pogłębia ocean ubóstwa w naszym kraju, warto postawić pytanie dlaczego do obszaru bezpieczeństwa wewnętrznego państwa nie zalicza się bezpieczeństwa zdrowotnego obywateli. Wszystkie narzędzia są oddane do dyspozycji funkcjonariuszy ABW. Co piąta złotówka też czeka.
lekarz specjalista epidemiolog, w latach 90. w trzech kolejnych rządach główny inspektor sanitarny i zastępca ministra zdrowia ds. sanitarno-epidemiologicznych,
Prezes Stowarzyszenia Ochrony Zdrowia Konsumentów,
www.halat.pl/stowarzyszenie.html