Miałem być prężny. Zwarty i gotowy wulkan pomysłów. Przodownik pracy kapitalizmu jakich w Europie mało. Za dwa lata 10 tys. na miesiąc, dla twardych może nawet już za rok…
„Sales manager, materiały reklamowe, oświatowe i biurowe”. Miał być młody, kreatywny, energiczny. Że niby ja? Bardzo to na bakier z moim życiowym planem, ale w warunkach tzw. polskiego rynku pracy trudno o luksus kapryszenia. Ambitna profesja mogła poczekać na lepsze czasy. Elastyczność – oto nowa mantra ministra pracy.
Błogi uśmiech SZEFA
Dzielnica hurtowni na lubelskich przedmieściach. Błocko, obdrapane baraki i pełno dostawczych samochodów. W jednym z hangarów wszedłem do oddzielonego pomieszczenia: „Minex – przedsiębiorstwo handlowo-usługowe”. W środku kłębił się tłumek od nastolatków do ludzi po trzydziestce. Na oko – pełny przekrój społeczny. Pokornie zająłem miejsce w kolejce. Błogi uśmiech sekretarki uspokoił moje nerwy. Na wejście do pokoju z krzykliwą wywieszką SZEF czekałem blisko półtorej godziny.
Szefem okazała się dwudziestokilkuletnia kobieta o jeszcze bardziej kojącym uśmiechu. Tak chyba musiała wyglądać twarz Mona Lisy pochylającej się nad kołyską. Czułem, jak się rozpływam w klimacie zaufania. Krótka rozmowa o moich umiejętnościach i doświadczeniu. Rozmówczyni zapewniła mnie o szkoleniach firmowych. I zahipnotyzowała wizją zarobków: – Nasi najlepsi menedżerowie po dwóch latach lub nawet roku otwierają przedstawicielstwa. Lekką ręką zarabiają 10 tys. Pan wydaje się nie być gorszym – powiedziała patrząc głęboko w oczy. – Na początek, pan rozumie, umowa – zlecenie na próbę. Trzeba przetestować kandydatów. Musimy przecież dbać o renomę – dodała.
Mieć czy być? Hmm… kariera z ambicjami. Przecież to miało być zupełnie coś innego od tego, czego mozolnie uczyłem się na studiach. Ale ja czułem, że prawie mam w garści tego tłustego wróbla. Pozostało tylko czekać na telefon. I wieczorem: bingo! Zostałem wybrany. Miałem zjawić się o 8.00 w Mineksie.
Albumem w urzędy
– Witaj – bez ceregieli przeszła na „ty” szefowa, czyli Magda. – To Paweł. Twój szkoleniowiec – wskazała na wyprostowanego jak struna, wyżelowanego dwudziestolatka pod krawatem. – Jedziemy! – rzucił Paweł. Posłusznie udałem się za trenerem do samochodu, który okazał się miejskim autobusem. Po kilku zdawkowych uwagach spytałem o nasze towary. – Na miejscu cię wtajemniczę – usłyszałem.
Sekret wyszedł na jaw w podlubelskim miasteczku, gdzie wylądowaliśmy po ponad godzinie. Paweł wyjął z walizki album na zdjęcia i zestaw buteleczek z perfumami. – Czy nie warto komuś sprawić radość tymi drobiazgami? – wskazał z błyskiem w oku na przedmioty. – Ale to nie są artykuły ani oświatowe, ani biurowe – zauważyłem nieśmiało. – Album można wykorzystać w biurze i do nauki. A perfumy to taki dodatek – trener nie dał się zbić z tropu.
Wściekłem się na swoją naiwność! Czemu z miejsca nie wróciłem do domu? Ciekawość co do sposobów na stracenie osobowości i mechanizmów działania takich firm-krzaków jak Minex przeważyła. Ruszyliśmy.
Na początek Urząd Miejski. Zastrzegłem, że na razie będę się tylko przyglądał. Paweł w pokojach zaczepiał jedynie kobiety. Przedstawiał się jako współpracownik kanadyjskiej firmy. Pytał o zgodę na półminutową ankietę. Większość zaskoczonych lawiną słów przystawała na to. Prosił o wycenę perfum lub albumu. – Tak pani sądzi? Ma pani rację i jej nie ma. Owszem w sklepie tyle kosztuje, ale ja oferuję pani za tę cenę dwa egzemplarze. Nie zasługuje pani na odrobinę luksusu? – nie ustępował nawet po ordynarnych odmowach. Do 17.00 wcisnął cztery flakoniki i dwa albumy. Miał z tego 30 zł na rękę.
O 19.00 z powrotem w firmie. Przywitała mnie burza oklasków: „Jest nasz ideał! Ten biznes jest stworzony dla takich jak ty!” Brawa momentalnie ucichły, kiedy szefowa krzyknęła w moją stronę: – Jesteś gotowy na sukces? Patrz! Szczyt jest przed tobą. Tylko najtwardsi tam dotrą. Musisz być wierny firmie i produktowi. Czy masz wolę zwycięstwa, by przy nas trwać? Czy masz charakter?! – wskazujący palec Magdy wymusił moją odpowiedź. – Yhyyy – odrzekłem przez ściśnięte gardło. – O 7.00 z plecakiem – ucięła rozmowę szefowa.
Tresura kreatywnych
Rankiem ustawiłem się w kręgu wraz z pozostałymi „ludźmi sukcesu”. Zaczęliśmy od podsumowania poprzedniego dnia. Kto sprzedał więcej niż pięć towarów, miał prawo z każdym przybić piątkę. – Dżus, dżus, dżus – zabrzmiał okrzyk aprobaty wszystkich zgromadzonych. Trójka najlepszych sprzedawców tygodnia otrzymała tytuł senior sales managera. – Jakie zwierzątka nas dziś zabawią? – spytała Magda oczarowując zebranych swym transowym uśmiechem. Najstarszy z „managerów” klęknął. Na czworakach podszedł do kąta i obwąchał go. Legł na plecach i wierzgnął energicznie rękoma i nogami. Na koniec kręcąc pośladkami skierował się do jednej z dziewczyn. I podniósł nogę. Rozległo się gromkie „ha! ha!”. W pokazie wzięły jeszcze udział żyrafa, struś, kogut i orzeł. Ogólna radość sięgnęła zenitu. Tylko ja okazałem się czerstwiakiem. – Czemu się nie bawisz? – zainteresowała się szefowa. – Nie przygotowałem zwierzątka – odrzekłem skruszony. Z dwóch palców zrobiła zajączka. Sala znów gruchnęła śmiechem. – Pamiętajcie, to ja mogę się z was śmiać – Magda stonowała nastrój. – Trzeba mieć luz przed pracą. Na jutro coś przygotuj. Kreatywny bądź – zwróciła się do mnie.
Dla wzmocnienia morale zostaliśmy pouczeni, jak traktować nieprzyjaznych nam ludzi w urzędach. Szefowa wskazała na posążek nosorożca na półce. – Tacy macie być. Róg wskazuje wasz cel, wasz szczyt. Miejcie też grubą skórę. Ci, którzy was lekceważą, już niedługo będą zarabiać mniej od was. Oni nie są ze świata sukcesu. Rozgrzewka przed pracą skończyła się bojowym okrzykiem: – Ile sprzedamy? Więcej! Więcej! Więcej! – Przed odejściem Magda dodała: – Ruszajcie moje nosorożce.
Żegnaj sukcesie
Wyszedłem z Pawłem na kolejny podbój urzędów. – Kiedy zaczną się szkolenia? – zapytałem. – Przecież uczysz się od wczoraj. I to za darmo – odparł. – Zobaczysz, jak już po miesiącu staniesz się innym człowiekiem – dodał tonem autorytetu.
Pora się wycofać. Na pięcie zawróciłem do siedziby firmy (wszyscy akwizytorzy nie mówili o Mineksie, tylko właśnie o „firmie”). – Wracaj se na studia. Ja już za rok będę szefem jak Magda! – pożegnał mnie Paweł. Za drzwiami z napisem SZEF siedziała Magda i paliła papierosa. Zwróciłem towary. – Kapitulacja? A gdzie twój charakter? – powiedziała szefowa. Kiedy wychodziłem, dodała: – Za wiele cię w życiu nie czeka.
Wróciłem do domu i poszedłem spać. Udając susła.
„Warszawska agencja reklamowa zatrudni kreatywnych”. Więc zadzwoniłem. – Czy chcecie zatrudnić copywritera? – Oczywiście, zapraszamy – usłyszałem w słuchawce. Pobudka o świcie i pociągiem z Lublina do stolicy. Na Wolskiej wszedłem w bramę. Pod szyldem YOOP czekało już kilkanaście młodych osób. Przyszła kolej na mnie. Zostałem poproszony wraz z czterema innymi kandydatami. Czy pracodawca pytał o pomysły na kampanię reklamową? Tleniony blondyn w okularach zaczął od prezentacji firmy: – Współpracujemy z siecią warszawskich kin, z PCK i nie tylko. Planujemy rozwój firmy poza Warszawą. Szefowie nowych placówek będą zarabiać 5-20 tys. Jedna z kandydatek, słysząc to, westchnęła. – Jeśli nam się spodobacie, to będzie właśnie wasza szansa. Ale wszyscy w firmie zaczynają od zera. Najpierw musicie wykazać się charakterem. Ale gdzie się patrzysz?! – nagle blondas przerwał i zbliżył twarz ku mojej. – W oczy! Nie znoszę, jak ktoś nie patrzy się na mnie, kiedy mówię. – Ja jednak nie mogłem oderwać wzroku od stojącego pod ścianą pokaźnego nosorożca.