Jak je nauczyć dokonywania wyborów, także tych związanych z zakupami? Jak je uodpornić na wielość towarów i usług, pułapki promocji i ofert, jak nauczyć gospodarowania portfelem?
Dzieci bardzo dobrze czują się w świecie otaczających je przedmiotów. Chwytają rączkami wszystko, co w zasięgu ręki. Pociąga je to, co kolorowe lub znajduje się w ruchu. – Gdy widzą coś, co im się podoba lub przyciąga ich uwagę, może się zdarzyć, że „zadurzą się” w przedmiocie. Rozsądek czy jakakolwiek rozwaga są w tym momencie wyłączone Dziecko myśli tylko o jednym: ono chciałoby to coś po prostu mieć – pisze Andrea Braun, autorka książki „Mniej… to często znaczy więcej”. Warto sięgnąć po tę pozycję. To jeden z nielicznych na polskim rynku wydawniczym poradnik wychowania do bycia konsumentem, przede wszystkim skierowany do rodziców. Po pierwsze autorka zastanawia się, kiedy w człowieku rodzi się potrzeba konsumpcji. Jak to jest, że jedno dziecko jest bardziej wymagające, inne potrafi odmówić sobie wielu rzeczy.
– Konsumpcja jest czymś wszechobecnym, normalnym dla naszego dziecka. Ono w niej wzrasta. Wyczulonym należy stać się dopiero wtedy, gdy konsumpcja telewizyjna czy słodyczy niebezpiecznie się wzmaga. W podobnym przypadku musimy zadać sobie pytanie, czy takie zachowanie konsumpcyjne nie zaspokaja w sposób zastępczy ważnych dziecięcych potrzeb. Niewielu z nich wie, że pomiędzy zachowaniem konsumpcyjnym w dzieciństwie i późniejszym nałogiem istnieje ścisła zależność – przestrzega autorka. Problem pojawia się, gdy z dziećmi jest coś nie tak. Kiedy nadużywają telewizji lub nie mogą obyć się bez pewnych przyjemności.
Bo ja chcę
Oto częsty obrazek ze sklepu: Mama, kup mi to! Ja chcę! U dwu- i trzylatków próby wymuszenia to rzecz normalna. Błagają, proszą, terroryzują rodziców, a jeśli to nie skutkuje, wrzucają rodzicom towar do koszyka. Czasem jest to atak furii i płaczu, ale choć wygląda groźnie, minie. Jednak przy kasie supermarketu prośby naszych dzieci stają się do tego stopnia natarczywe, że nawet najbardziej „uświadomieni” rodzice ulegają i zgadzają się na upragnioną rzecz. W końcu chodzi o parę złotych, dziecko tak bardzo tego chce. Dlaczego mamy powiedzieć dziecku: nie? Małe dziecko nie rozumie, że nie można mieć wszystkiego. Dlatego nie ma sensu mu tłumaczyć, że nie można tego kupić, bo rodzicom brakuje pieniędzy, że przecież ono już ma taką zabawkę itd. Na małego uparciucha nie ma sposobu. Najlepiej wykorzystać rodzicielski autorytet i powiedzieć: nie. Gorzej, jeśli pozwolimy na wszystko – tak poradzimy sobie z dwu-, trzylatkiem, ale niebawem nasze dziecko będzie starsze. I tutaj warto zacząć edukację konsumencką. Po pierwsze trzeba pozwolić dziecku współdecydować o zakupach, oczywiście w symbolicznych granicach. Już banalne pytania: „Jaki kupimy sok: pomarańczowy czy jabłkowy? A może ten – popatrz jest tańszy i jest go więcej?” uczą nasze dziecko dokonywać małych wyborów, a już zwłaszcza, kiedy chodzi o jego własne potrzeby: „Co chcesz, żeby ci kupić: chipsy czy tamte ciastka?” Dziecko zostaje postawione przed dokonaniem wyboru, czuje, że samo powinno zdecydować, na co bardziej ma ochotę. Warto też kierować do niego prośby lub przydzielać zadania: „Wybierz mi najtwardsze pomidory, proszę, przynieś mi reklamówkę, trzymaj wózek” itp. Dziecko ma wtedy wrażenie, że zakupy są także jego udziałem. Coraz częściej dzieci uczestniczą z rodzicami w kupnie samochodu czy sprzętu RTV. Pozwólmy im współdecydować przy wyborze nowego telewizora czy koloru auta. Zakupy mogą być – wbrew opinii kontestatorów konsumpcyjnego stylu życia – świętem rodzinnym i sposobem na edukację naszego dziecka.
A jak to jest z nastolatkami? Wydaje im się, że bez odpowiedniego stroju są nic nie warci na podwórku i w szkole. Trzeba mieć walkmana, telefon, modne markowe ubrania. Dlaczego? Bo inni mają. Małe dzieci, mały problem, duże – trochę większy. Najpierw chodziło o to, jak przekonać je, że nie można mieć wszystkiego. A teraz trzeba je przekonywać, że mieć nie znaczy być. Ale tak jak z małymi dziećmi i ich naturalnym „bo ja chcę” dopiero potem przychodzi zrozumienie, że nie to, co mam, ale to, kim jestem, świadczy o mojej wartości w grupie.
Kieszonkowe – sprawdzony sposób
W edukacji konsumenckiej nie sposób pominąć bardzo ważnego elementu. Od dawien dawna rodzice dają dzieciom kieszonkowe, którym te gospodarują wedle swojego uznania. Dziecko powinno wiedzieć, że z tych pieniędzy musi sfinansować sobie zakup komiksów, łakoci, gadżetów związanych z ulubionymi postaciami telewizyjnymi itp. Niektórzy rodzice decydują się na założenie dzieciom (po skończeniu 13. roku życia) konta w banku. Dzięki temu najmłodsi uczą się posługiwać kartą bankomatową oraz dokonują wypłat bezpośrednio w banku. Niektórym przypominają się też szkolne kasy oszczędności i domowe świnki skarbonki. Po co to wszystko? Dokonywanie wyborów to podstawa dorosłego życia. Im wcześniej nauczą się rezygnować z niektórych przyjemności na rzecz innych, tym łatwiej będzie im podejmować poważne decyzje życiowe i finansowe. Uczymy je też oszczędzania – odkładania pieniędzy na zakup drogich, ale upragnionych rzeczy. Dziecko nie powinno mieć poczucia, że ciągłe wybieranie między np. lodami a zabawką jest czymś złym. Natomiast przyzwyczajanie ich, że zawsze będą miały wszystko, co chcą, wyrządza im dużą krzywdę.
Czas – nic go nie zastąpi
Załóżmy, że nie mamy problemów z pieniędzmi, że maluch może mieć wszystko, czego zapragnie. Jeśli rodzice mają pieniądze, a to, co w życiu najbardziej kochają to swoje dzieci, nic dziwnego, że zrobią wszystko, by miały, co chcą. Tymczasem naszym dzieciom nie chodzi o to, by mieć pokój zapełniony zabawkami i różne pozaszkolne atrakcje. Owszem one to uwielbiają, ale chodzi im przede wszystkim o nas. My również doskonale wiemy, że żadne zabawki nie zastąpią im naszej miłości i czasu wspólnej zabawy. Jednak stanowi to problem większości tzw. bogatych rodzin, w którym oboje rodziców prowadzi intensywne życie zawodowe i często nie ma czasu dla swoich pociech. Kiedy brakuje nam czasu, kiedy jesteśmy zbyt zmęczeni pracą, podsuwamy dzieciom telewizor, zabawki, dzięki czemu mamy je z głowy przynajmniej na jakiś czas. W ten sposób zaspokajamy w zastępczy sposób ich dziecięcą potrzebę kontaktu z nami. Pochłonięte telewizją czy grą komputerową rzeczywiście dadzą nam spokój. Andrea Braun dostrzega związek między późniejszymi uzależnieniami a tym zastępczym zaspokajaniem potrzeb. Z jej badań wynika, że najczęściej po alkohol i narkotyki sięgają dzieci, którym rodzice poświęcali niewiele czasu, dając w zamian rozmaite możliwości zabawy i pozwalali na wszystko. Więc zamiast mówić: chodź, kupię ci zabawkę, zacznijmy proponować dzieciom: chodź, kupimy sobie zabawkę i pobawimy się razem.
Między zabawą a komercją
– Dawniej dzieci miały do dyspozycji więcej wolnych przestrzeni takich jak łąki, ogrody, niezabudowane place. Nawet w mieście zabawa nie była tak niebezpieczna. Kiedyś po szkole znikało się z przyjaciółmi w lesie i wracało do domu po pełnym przygód dniu dopiero przed wieczorem. Parę patyków, trochę liści, jakiś dach czy mały pagórek były wystarczającą zachętą do pełnych fantazji zabaw – pisze Andrea Braun. Oczywiście nie można twierdzić, że dziś dzieci nie potrafią się bawić. Natomiast na pewno mają mniejszy kontakt z naturą, co obserwujemy zwłaszcza w miastach. Kurczą się przestrzenie, gdzie mogłyby się bawić. Pozostają im osiedlowe place. Za to nasze dzieci świetnie znają się na grach komputerowych, bohaterach kreskówek i komiksów, zbierają kupony promocyjne. Powstają nowe centra zabaw, produkcje telewizyjne, słodycze i zabawki. Dzieci nie muszą same organizować sobie zabawy, wymyślać postaci i własnego świata, którym się bawią. One to wszystko mają, trochę jakby narzucone przez rozwijający się rynek.
Dla specjalistów od marketingu to bardzo atrakcyjna grupa docelowa. Ale dla nas, rodziców, to ciągle nasze dzieci. Zależy nam, by były bardziej twórcami niż konsumentami rzeczywistości. Dlatego zamiast telewizji, pokażmy im przyjemność czytania książek. Zamiast gier komputerowych, nauczmy papierowych wycinanek albo origami. Zawsze warto pokazywać inne sposoby spędzania wolnego czasu i to takie, które nie tylko nic nie kosztują, ale uczą twórczego wysiłku, a potem dają ogromną satysfakcję. Nasi mali konsumenci odkryją w końcu, że w życiu najbardziej cenne są te rzeczy, których nie można kupić. A w każdej zabawie chodzi o to, by być razem i cieszyć się sobą.