Spontaniczną i żywiołową In-Grid znamy z takich przebojów jak Tu Es Foutu, In-Tango, Mama Mia. Choć pochodzi z północnych Włoch, nieustannie jest kojarzona z Francją – prawdopodobnie za sprawą emocji, które żądzą światem artystki. Nawet w sklepie lubi czuć duszę człowieka…
ŚK: Podobno kochasz Polskę za żurek i kluski śląskie?
In-Grid: Nie tylko. Również za pierogi i kotlet schabowy. I golonkę.
ŚK: Za ludzi ponoć też…
I: Oczywiście! Jestem tu ze względu na publiczność, głównie ze względu na ludzi. To jest to, co mnie w tym kraju najbardziej przyciąga. Ludzie.
ŚK: A jacy są tutaj ludzie?
I: Trudni. To pierwsze wrażenie, jakie tu odniosłam. Polacy najpierw uczą się jakiejś osoby, zanim oddadzą jej duszę. Najpierw muszą zobaczyć, co jest wart dany artysta, by potem go nagrodzić. Za każdym więc razem, na każdym koncercie, muszę publiczność zdobywać na nowo. I dlatego właśnie zakochałam się w tym narodzie. Dlatego, że Polacy nie dają wszystkiego natychmiast, od razu, powierzchownie.
ŚK: Czyli lubisz trudne rozwiązania w życiu?
I: Lubię wystawiać się na próbę. Lubię wyzwania. Na uniwersytecie też. Nie lubię łatwych rzeczy. Chcę sobie zasłużyć na nagrodę. Nie lubię banalności, ani zakładania z góry, że koncert musi się udać. Tak nie można, to byłoby niewłaściwe. Ludzie powinni mnie oklaskiwać tylko wtedy, kiedy jestem wartościowa, kiedy jestem tego warta i naprawdę zasługuję na aplauz…
ŚK: Wtedy łatwiej zweryfikować swoje błędy?
I: Tak. Jeśli popełnię jakiś błąd, to Polacy mi to powiedzą! I to jest właściwa relacja między artystą a publicznością, artystą ze swoimi wadami i ze swoim człowieczeństwem.
ŚK: Koncertujesz również w Pradze, Niemczech, Meksyku. Jak tam przyjmuje Cię publiczność?
I: W każdym kraju jest zupełnie inna publiczność. Nie można stwarzać stereotypów, ale kiedy masz do czynienia każdego wieczora z 20, 50 tys. osób, to masz jakieś pojęcie, jak reaguje dana publiczność czy nawet dany naród.
ŚK: Jak reaguje zatem naród włoski?
I: Być może publiczność włoska, paradoksalnie, jest tą publicznością, którą znam najmniej. We Włoszech bardzo trudno zorganizować godzinny koncert, jeśli nie jesteś Erosem Ramazotti albo Laurą Pauzini. A śpiewając dwie, trzy piosenki nie ma wystarczająco czasu, żeby poznać ludzi, którzy przed tobą stoją.
ŚK: A publiczność francuska?
I: (śmiech) Najgorzej, bo zupełnie nie znam tej publiczności. Ale wszystkie inne, których nie wymieniłaś, to znam!
ŚK: Ale to właśnie po francusku śpiewasz najwięcej?!
I: Tak, to prawda!
ŚK: Skąd u Włoszki taka miłość do francuskich piosenek?
I: Jeśli pomyślimy o takich nazwiskach jak Edith Piaf, to nie można nie kochać! W tych piosenkach było tyle namiętności, tyle emocji, tyle dramatyzmu…
ŚK: Jesteś bardzo emocjonalną osobą…
I: Tak, aż za bardzo!
ŚK: Ile w Tobie jest Włoszki, a ile Francuzki?
I: Jestem absolutnie Włoszką i troszeczkę Polką.
ŚK: Miło słyszeć, Polska jest także pierwszym krajem, w którym odbyła się premiera Twojej najnowszej płyty Voila!
I: Również premiera albumu Rendez Vous odbyła się najpierw w Polsce. Hmm… Polacy są zawsze pierwsi, o krok przed innymi…
ŚK: Album Rendez Vous był odpowiedzią na ból po rozstaniu z chłopakiem – DJ’em, w La Vie En Rose zmierzyłaś się z francuskimi klasykami w nowych aranżach. Co Cię zainspirowało tym razem?
I: Trudno mówić o inspiracji, ponieważ nie jestem autorką wszystkich tekstów w tym albumie. To była współpraca. Materiał był przygotowywany we Włoszech, a ja byłam w tym czasie tutaj, w Polsce. Do Włoch jeździłam tylko nagrywać, po czym znów wracałam do Polski. Właściwie cały ten rok spędziłam w Polsce. Więcej niż w domu, byłam tutaj. W każdym razie motywem przewodnim całego albumu, jak zwykle, jest miłość. W sensie pozytywnym.
ŚK: Które miasta odwiedziłaś w Polsce?
I: Czy mamy czas, żeby wszystkie wymienić?
ŚK: W takim razie do których wrócisz?
I: Cóż, 70 koncertów… Najbardziej gorąca i niezapomniana publiczność była w Kielcach. Występowałam w różnych teatrach i czasami, już po dwóch minutach, publiczność była na nogach. Ludzie szaleli na stojąco! Tak było w Kielcach i Radomiu. Radom był niesamowity! 50 tys. ludzi. Byli i tacy, którzy przylecieli samolotem. Śpiewając ostatnią piosenkę, tak się wzruszyłam, że aż się popłakałam. Trudno wzruszać się w podobnych sytuacjach, bo to jest taki niesamowity zastrzyk adrenaliny, że człowiek czuje się naładowany, nabuzowany… ale ja rozpłynęłam się zupełnie i zaczęłam płakać… Pamiętam również koncert w Sali Kongresowej – był fantastyczny! I we wszystkich miastach, w których koncertowałam, tańczyłam z burmistrzami albo prezydentami. Zawsze In-Tango. Mówiłam, że ,,teraz potrzebuję seksownego mężczyznę na scenę” i zawsze tym seksownym mężczyzną okazywał się ktoś ważny w danym mieście, najczęściej z jego władz. I wybuchał totalny skandal.
ŚK: Tańczyłaś także z Prezydentem Warszawy, Lechem Kaczyńskim?
I: Nie, nie tańczyłam.
ŚK: Szkoda, dziś jest Prezydentem Polski…
Jakiej publiczności spodziewasz się tym razem? Dla kogo jest Voila! ?
I: Płyta jest zaadresowana do wszystkich, tak jak w przypadku poprzedniej. Moja muzyka podoba się po trosze wszystkim, od dzieci do starszych ludzi. Na moich koncertach można zauważyć absolutny przekrój wiekowy, od dzieciaków trzyletnich do staruszków. W zasadzie to nie jest muzyka dla konkretnego pokolenia.
ŚK: Czy uniwersalny temat miłości jest związany z życiem prywatnym? In-Grid ma partnera?
I: Przejdźmy do innego pytania.
ŚK: Byłaś kiedyś gościem w programie Michała Wiśniewskiego ,,Jestem, jaki jestem – ring”. Jak wspominasz to spotkanie?
I: Zapomniałam wtedy paszportu, a program był emitowany na żywo. Wszyscy na mnie czekali, kiedy ja tymczasem byłam zablokowana na lotnisku. Czekałam siedem godzin… To była moja pierwsza podróż do Polski. Kiedy dotarłam do studia, powiedziano mi, żebym po wyjściu na scenę dała buzi prowadzącemu albo podała rękę. Problem był taki, że na scenie były dwie osoby – jeden chłopak w czerwonych włosach [Michał Wiśniewski – przyp. red. ], a drugi w białych. Oczywiście podeszłam do niewłaściwego…, a ten w czerwonych włosach był bardzo zły, bo był gospodarzem, jak się później okazało… Nawet się z nim nie przywitałam…
ŚK: Michał Wiśniewski i Mandaryna to bardzo znana para w Polsce.
I: Tak, później już się dowiedziałam, kto to jest. Ale lepiej byłoby wiedzieć wcześniej…
ŚK: Pytam, bo ostatnio się rozstali…
I: Naprawdę? Dlaczego?
ŚK: Tak naprawdę nie wiadomo.
I: To przykre.
ŚK: Ich zdjęcia nie schodziły z tabloidów przez długie tygodnie. Ale zostawmy ten temat. Obroniłaś już swoją pracę z filozofii?
I: Został mi jeszcze jeden egzamin. Mam nawet książki w walizce.
ŚK: Zajrzałaś do nich przynajmniej raz? Ale szczerze…
I: Tak, w samolocie.
ŚK: Jaki będzie temat pracy?
I: Etyka i psychoanaliza, być może. Zastanawiam się jeszcze nad tym.
ŚK: Ostatnio Polacy i Włosi stracili ważną postać – Papieża. Bliska jest Ci filozofia katolicka?
I: Tak, jestem katoliczką.
ŚK: Jak w takim razie wyglądają u Ciebie święta, wigilia?
I: U nas nie ma zwyczaju, żeby aż tak wymieniać się prezentami. Zresztą od czterech lat nie byłam na święta w domu. Moi rodzice mają kino, które jest otwarte w tym czasie. Tego, niestety, oczekują wytwórnie filmowe. To zobowiązanie, dlatego świąteczny obiad zawsze był krótki. Zaczynaliśmy o jedenastej, a o drugiej rozpoczynał się już pierwszy seans.
ŚK: Co chciałabyś dostać pod choinkę?
I: Rodzinę chciałabym dostać. Rodzinę przy stole. Nic materialnego. Wszystkie rodziny razem.
ŚK: A może nieco powiększoną?
I: Oczywiście. Jest to priorytet w pewnym momencie życia. Nie mogę powiedzieć nic konkretnego, bo ciągle jestem w rozjazdach po świecie. Ale absolutnym priorytetem jest rodzina.
ŚK: Twoi rodzice kochają kino. Ty wybrałaś pokrewną muzę, ale jednak nie tę samą. Dlaczego?
I: Żeby zostać aktorem, dobrym aktorem, trzeba bardzo długo studiować. Ja natomiast zawsze miałam inklinacje do muzyki. Od dziecka byłam bardzo muzykalna. Miałam dobry słuch, poczucie rytmu i zawsze mi się jakaś muzyka kołatała w głowie.
ŚK: Mogłaś mieć imię po Marilyn Monroe albo Audrey Hepburn, dostałaś jednak po Ingrid Bergman. Imiona filmowych sław to w waszej rodzinie absolutna konieczność?
I: Ulubionymi aktorkami taty były Ingrid Bergman i Audrey Hepburn. Postanowił starszą siostrę nazwać Audrey, ale babcia nie była w stanie wymówić tego imienia, nie mówiąc już o innych… W związku z tym nazwał ją Sabrina – tak, jak brzmi tytuł filmu z Audrey Hepburn w roli głównej. W moim przypadku zrobił kolejny test z dziadkami, pytając, czy są w stanie wymówić imię Ingrid. Powiedzieli, że tak – i tak zostałam Ingrid.
ŚK: Nie rozumiem tylko tego myślnika w Twoim imieniu…
I: To jest taka gra słów. Tu es Foutu mówi: oszukałeś mnie, obiecałeś mi miłość. Jest to piosenka o oszukanej dziewczynie przez chłopaka i ja też się trochę tak czułam. Grid oznacza dosłownie ,,klatka”, in grid – ,,w klatce” i dlatego rozdzieliliśmy to imię myślnikiem, jako pseudonim artystyczny.
ŚK: Czy podobnie jak Marilyn Monroe sądzisz, że ,,pieniądze szczęścia nie dają, dopiero zakupy”?
I: Jestem spod znaku panny i nie jestem chciwa. Ale ludzie spod tego znaku, kiedy idą do sklepu, tysiąc razy oglądają ceny, zanim coś kupią. I zawsze chcą zniżki, zawsze chcą negocjować… Nie lubię wydawać pieniędzy, to fakt.
ŚK: Więc na co wydajesz pieniądze, kiedy już sięgniesz po portfel?
I: Na jedzenie oczywiście (śmiech), szczególnie niezdrowe. Na słodycze. Wydaję jeszcze na zdjęcia, bo lubię fotografować. Wszystko fotografuję, ale amatorsko. Potem przywożę zdjęcia rodzinie, żeby w ten sposób mogli ze mną podróżować.
ŚK: Czyli nie jesteś typową kobietą, która ma w szafie sto par butów? Szczególnie włoskich?
I: Spójrzcie na te buty! Mają 15 lat i tak wyglądają! Rosjanie nazywają mnie kopciuszkiem.
ŚK: Dla Rosjan, szczególnie nowopowstałej klasy Nowych Ruskich, chyba każdy jest kopciuszkiem?
I: Cóż, każdy jest szczęśliwy na swój sposób. Więc nie oceniam i nie krytykuję innych.
ŚK: Zapewne też wolisz małe sklepiki niż te o większych gabarytach…
I: Wolę małe sklepiki, prowadzone przez jedną osobę, która dba o wszystko, która wkłada w to duszę. Lubię czuć duszę człowieka nawet w sklepie, do którego wchodzę. Oświetlenie, dobór kolorów, rozłożenie towaru… Kiedy wchodzę do supermarketu, odnoszę wrażenie, jakby wszystko zostało opracowane przy stole architekta.
ŚK: Kiedy już decydujesz się na zakup, kierujesz się ceną, marką czy jakością?
I: Nic mnie nie przekonuje! Nic! Chcę, żeby to było właściwie odebrane, sympatycznie, bo ja po prostu wolę nie wydawać pieniędzy.
Przyjaciel In-Grid (dołącza się do rozmowy): Jest po prostu chytra! We Włoszech mówi się na takiego chytrusa, że ma krótką rękę. Ale In-Grid ma obie krótkie!
ŚK: Dziękuję za rozmowę.
Tłumaczenie: LONDONER
Kiedy odbyła się premiera albumu Voila! w Polsce?
Wśród 10 Czytelników, którzy nadeślą poprawne odpowiedzi, rozlosujemy najnowszy krążek In-Grid.
Odpowiedzi nadsyłajcie na adres:
Redakcja „Świata Konsumenta”,
ul. Hoża 39/8, 00-681 Warszawa
lub: e-mail: redakcja@swiatkonsumenta.pl