Darząc zaufaniem większość inspekcji III RP, zachowujemy się jak dzieci w ciemności powtarzające sobie w kółko bajkę o złym wilku i dzielnym myśliwym, który wilka wyśledzi, zastrzeli i wypatroszy. Nie zdajemy sobie sprawy z porażającego faktu, że myśliwy nie ma czasu nas ratować. Właśnie biedzi się nad zalewem nowych przepisów płynących szeroką rzeką z Brukseli, wypełnia grube formularze, składa obszerne sprawozdania i koryguje wcześniejsze zgodnie z aktualnym życzeniem przełożonych.
Po prostu nie ma czasu pośpieszyć nam na ratunek. Jeśli nie wyśle sprawozdania w terminie, góra rozprawi się z nim bez litości. Co innego, kiedy do sprawozdania wpisze fikcyjne dane. Przecież rzetelności sprawozdań góra i tak nie sprawdzi w terenie, borykając się z tą samą biurową bieżączką co nasz myśliwy, tyle że w megaskali, a do tego zapominając o prostym sposobie nadzoru nad pracą podległych inspektorów. Sposób ten polega na niezapowiedzianych odwiedzinach wylosowanego obiektu i porównaniu protokołu z ostatniej kontroli w nim wykonanej z wynikami własnej oceny. Kwitnie więc sprawozdawczość typu Lejzroka Rojtszwańca, odpowiedzialnego za wyżywienie Sowietów mięsem króliczym, któremu króliki mnożyły się wszakże jedynie na papierze. Medal im. tow. Rojtszwańca L. należy się inspektorowi nadzoru budowlanego z Wrocławia, który składał sprawozdania z dokonanych inspekcji odśnieżania dachów, dachów tych wcale nie oglądając…