„W USA, tylko trzy godziny drogi od jednej z największych metropolii świata, mieszka grupa 25 tys. ludzi, którzy żyją poza cywilizacją. Odrzucili wszystkie zdobycze współczesności – techniczne i społeczne. Sprzeciwiają się jakimkolwiek zmianom tradycji…
Amisze Starego Zakonu, bo o nich właśnie mowa, stanowią 80% ludności Lancaster County. Około 70% z nich zajmuje się rolnictwem. Dlatego Amerykanie nazywają to miejsce „”garden spot of the world””. Ogród świata. Widok jest idylliczny: domki otoczone ogrodami i polami. Zwierzęta domowe w zagrodach i sznury z suszącą się bielizną. Zielono, spokojnie i sielankowo.
Nowojorska legenda
Pensylwania, której centralną część zajmuje właśnie Lancaster County, leży około trzy godziny drogi od Nowego Jorku. Lancaster jest bardzo uczęszczana przez turystów i Amisze nauczyli się z tego żyć. Wiele jest przewodników i stron internetowych zachęcających do odwiedzenia tego miejsca. Można więc bez problemu przyjechać i zostać na kilka czy nawet kilkanaście dni, by poznać, zobaczyć z bliska to, co wydaje się takie inne od naszej codzienności. Ale większość Amerykanów wabiona jest w te okolice nie tyle ciekawością obejrzenia tego, co inne, ale możliwością zrobienia zakupów. I to nie tylko spożywczych, choć właśnie w takich produktach Amisze przodują. A tym, co zrobiło ich produkty tak poszukiwanymi i popularnymi wśród postępowych i nowoczesnych ludzi innych wiar i kultur jest… naturalność. Amisz hoduje i produkuje naturalnie – bez nawozów, bez dodatków, bez sterydów i innych „”dopalaczy””. Owoce i warzywa, które wyrosły w tutejszych sadach i ogrodach są soczyste, zdrowe i „”prawdziwe””, chociaż może czasem znajdziemy w jabłku robaka (żaden szanujący się robak nie będzie właził do sztucznie wymodelowanego, zielonego jabłka nowojorskiego). Truskawki smakują, jak truskawki, a ziemniak to ziemniak. Być może Polak jeszcze nie widzi w tym nic dziwnego (chociaż warszawiak już zaczyna pojmować różnice między wiejskim serkiem, a tym kupionym w supermarkecie), ale Amerykanie wydają fortuny, by u Amiszów móc na farmie własnoręcznie zrywać z drzew owoce, wyrywać z ziemi marchew i skubać sałatę. Na wydojenie krowy i skosztowanie „”prosto od niej”” mleka są tutaj zapisy i trzeba czekać w kolejkach (bo Amisze wciąż bardziej dbają o zdrowie psychiczne zwierząt, niż o kolejnego zarobionego w pośpiechu dolara), a masło i przetwory mleczne stąd wywożone – to nowojorska legenda…
Zakupy zrobione u Amiszów wzbogacają miody z tutejszych pasiek, dżemy, galaretki i powidła oraz soki i syropy z tego, co do jedzenia wprost się już nie nadaje… A te ciasta… Ciasta, ciasteczka, wypieki, słodkości, te cukiernie i piekarnie…
Konsumencka oaza
Ale nie tylko żołądek cieszy się na widok białych, schludnych czepeczków i fartuchów Amiszek oraz kapeluszy i długich bród ich mężów. Obok produktów spożywczych można tu bowiem kupić wiele rzeczy, które później staną się ozdobą niejednego domu. Począwszy od ceramicznych, ręcznie malowanych naczyń – talerzy, kubków, czajników i misek ozdobionych z niezwykłym smakiem i wyczuciem, poprzez narzuty, kapy i kilimy, a także dywany tkane przez tutejsze artystki, ręcznie wykonywane i malowane meble, także te z wikliny, wszelkie wyroby ze skóry (fantastyczne buty!), aż po porcelanowe lalki, przy których Barbie wygląda tandetnie – lalki z kompletami ubrań i akcesoriów. Szkło. Antyki. A te kwiaty – żywe i sztuczne, w koszach i luzem, w bukietach i wieńcach – do wyboru, do koloru.
Właściwie każdy z amiszowskich domów jest również pewnego rodzaju sklepem. I to sklepem z duszą, sklepem jedynym w swoim rodzaju, sklepem-galerią. Każda sprzedająca coś rodzina ma ambicje, by towar był nie tylko najlepszej jakości, ale także estetycznie wyeksponowany i oryginalnie opakowany. W kraju, gdzie ludzie się spieszą, gdzie pieniądz wziął górę nad wartością, Amisze stali się oazą. Także dla konsumenta. Wjeżdża się w ich świat handlowego spokoju, piękna, solidności i wysokiej jakości, jak do raju, w którym każdy kupujący wie, że zapłacić warto i modli się, by takich miejsc było jak najwięcej.
Nowy Jork
„