Jak wyglądają zakupy Karola Okrasy? Czy w domu przyrządza równie wymyślne potrawy, jak w swoim programie telewizyjnym? O czym marzy i czego chciałby jeszcze w życiu dokonać?
Świat Konsumenta: Czym się kierujesz podczas zakupów?
Karol Okrasa: Tym, czy coś mi się podoba. Marka i cena to drugorzędne sprawy.
ŚK: Masz swoje ulubione sklepy?
KO: Często robię zakupy w centrach handlowych, bo tam wszystkie sklepy są pod jednym dachem. Nie przepadam za takimi miejscami, ale w nich jest po prostu najwygodniej robić zakupy. Jeśli natomiast chodzi o ulubiony sklep, to ubieram się w Springfieldzie, w Espricie, jak coś fajnego znajdę w Mustangu, to też kupuję. Kiedy z kolei potrzebuję kupić garnitur, to idę do Vistuli. Mają rzeczy ładne i wygodne. Natomiast najlepsze dla mnie koszule to koszule Wólczanki.
ŚK: Dużo masz ciuchów?
KO: Sporo. Wymieniamy właśnie szafę, bo się nie mieścimy. Mam sporo ciuchów, z racji tego, że potrzebuję ich do programu. Paradoksalnie chodzę tylko w niewielu.
ŚK: A wody po goleniu?
KO: Teraz używam Armani Mania, a wcześniej miałem Hugo Bossa. Nie lubię przywiązywać się do perfum.
ŚK: Co sądzisz o spędzaniu wolnego czasu przez rodziny w centrach handlowych?
KO: Uważam, że to jest patologia naszego społeczeństwa. Ja zawsze mam wyrzuty sumienia, kiedy mam wolny dzień i idę z żoną coś kupić do dużego molochu. Wracamy po kilku godzinach i okazuje się, że nic nie kupiliśmy albo kupiliśmy coś, co jest niepotrzebne. Mam wtedy wyrzuty sumienia, że straciliśmy cały dzień, a przecież mogliśmy go poświęcić sobie. Mogliśmy zrobić coś innego, na przykład pójść do teatru, pójść na zwykły spacer. Takie spędzanie czasu wydaje mi się fajniejsze, niż spędzanie czasu w sklepie.
ŚK: Lubisz hipermarkety?
KO: Paradoksalnie uważam je za dosyć wygodne, bo można tam znaleźć dużo rzeczy. Najlepszy wśród takich „spędowych” sklepów jest Piotr i Paweł. Tam są rzeczy dobre, ale drogie. Można kupić wszystko. Masz ochotę na sałatę rzymską, to jedziesz i kupujesz. Nie zawsze kupisz to w Géant czy w Tesco. Choć lubię też kupować w małych, osiedlowych sprawdzonych sklepikach. Wiem, że codziennie są tam dostarczane świeże produkty.
ŚK: Jaką kuchnię preferujesz prywatnie?
KO: Smaczną. Głównie kuchnię śródziemnomorską. Taką bardzo inwencyjną, gdzie możemy bawić się gotowaniem, gdzie nie ma sztywnych norm, których musimy się trzymać, gramatur, jak na przykład w kuchni francuskiej czy orientalnej. W kuchni śródziemnomorskiej możesz używać wszystkiego, na różne sposoby.
ŚK: Czy masz takie swoje danie, które serwujesz na przykład kiedy przychodzą goście? Takie danie á la Karol Okrasa?
KO: Dania wymyślam w zależności od gościa. Nie ma dania uniwersalnego. Jednemu gościowi możesz przygotować rybę w sosie różanym. Wiesz, że to jest smaczne i dobrze wychodzi, ale okazuje się, że on nie jada ryb. Ja ryby uwielbiam. Jeśli chodzi o mięso, to taką moją szlagierową potrawą są polędwiczki cielęce z sosem ze smardzy.
ŚK: To, co się je, to jedno. Ale czy ważne dla Ciebie jest też, jak jesz, jak jest to podane?
KO: Tak, bardzo ważne.
ŚK: Nie mógłbyś zjeść na gazecie?
KO: Mógłbym, jeżeli tylko będzie pasowała do reszty tzn. rodzaju potrawy, charakteru imprezy. Ja nie lubię jeść w pośpiechu. Wtedy w ogóle się nie najadam. Wszyscy mówią, że ja nie powinienem być głodny, bo cały czas próbuję różnych dań podczas ich przyrządzania. Jednakże próbowaniem się nie najadam. Jak chcę zjeść rano śniadanie i okazuje się, że nie ma masła, to albo rezygnuję z jedzenia albo idę do sklepu, kupuję masło, świeże bułeczki, kupuję sobie gazetę, robię herbatę, siadam i dopiero wtedy mogę zjeść.
ŚK: Czy istnieje dla Ciebie świat poza gotowaniem?
KO: Istnieje, jak najbardziej. Ale gotowanie jest moją pasją. Bez tego nie potrafiłbym żyć.
ŚK: Kim jest Karol Okrasa? Jak byś siebie określił?
KO: Jestem człowiekiem, który obudził się z jakiegoś letargu i okazało się, że gotowanie jest jego powołaniem. Kocham to, co robię.
ŚK: Oprócz gotowania, co Cię interesuje?
KO: Z racji ukończonych studiów – dietetyka. To nie jest żadna kokieteria. Chciałbym pokazać innym, że aby być szczupłym nie trzeba „zamykać” lodówki na kłódkę. Można dużo, smacznie jeść bez skutków ubocznych. Chciałbym spróbować stworzyć kuchnię smaczną, ale zdrową. Większość osób wychodzi z założenia, że zdrowe nie może być smaczne. Chcę spróbować złamać ten stereotyp.
ŚK: Co myślisz o kuchni wegetariańskiej?
KO: Podziwiam ludzi, którzy mogą odżywiać się bez mięsa. Ja bym nie potrafił. Chciałbym promować kuchnię dietetyczną: oliwa z oliwek zamiast zwykłego oleju itd. Chciałbym „robić” polską kuchnię, na przykład zrazy z zasmażaną kapustą, ale żeby nie były tłuste i ciężkostrawne.
ŚK: Karol, wtedy to już nie będzie polska kuchnia. Polska kuchnia musi być ciężka. Ty historii nie zmienisz.
KO: Ja nie chcę zmienić historii, ja chcę ją przywrócić. Tę historię, która była przed II wojną światową. Mam książki kucharskie z tamtych lat. Tamtą kuchnię można porównywać do francuskiej.
ŚK: A gotujesz staropolskie potrawy?
KO: Ja je przerabiam. Nie gotuję standardowo, nie trzymam się przepisu. Lubię kreatywność.
ŚK: Co jest u Was na stole w czasie Wielkanocy?
KO: Robiłem na Wielkanoc kaczkę luzowaną, pieczoną w całości, nadziewaną kaszą gryczaną z wątróbkami drobiowymi i sosem żurawinowym. I mazurek, ale… na słono: z kozim serem, z żurawiną i ze szpinakiem. Dawniej, 20 lat temu jak mieszkaliśmy jeszcze na wsi, mama robiła wszystko sama: wędliny, pieczywo były zawsze domowej roboty.
ŚK: To może stąd Twoje zamiłowanie do gotowania?
KO: Może tak. Ale ja się wcale nie garnąłem wtedy do gotowania. Ja chciałem być mechanikiem samochodowym. Jeszcze w wakacje przed pójściem do technikum gastronomicznego byłem przekonany, że będę naprawiał samochody. Ale mama mi powiedziała: synku, idź do szkoły gastronomicznej, tam jest ciepło, tam zawsze będziesz miał co zjeść. Tak się wtedy myślało.
ŚK: Oprócz tego, że gotujesz w pracy, gotujesz poza pracą, to masz też jakieś inne hobby?
KO: Konie. W ogóle sporty. Gdybym nie został kucharzem, to byłbym jeźdźcem. Chociaż podobno jestem za wysoki i mam kłopoty z kolanami. Lubię też podróżować. Ostatnia nasza podróż to podróż na Maltę – pojechaliśmy tam z żoną zaraz po ślubie. Na pewno będziemy tę pasję rozwijać. W tym roku wybieramy się do Grecji.
ŚK: Macie czas na książki?
KO: Miałem jakiś czas temu fobię na punkcie Grishama. Bardzo się wciągnąłem w jego książki. Ale wtedy jeździłem pociągiem – 40 minut z Grodziska do Warszawy i z powrotem. Teraz nie mam tyle czasu.
ŚK: Lubisz poezję?
KO: Chciałbym się nauczyć rozumieć, co autor miał na myśli pisząc wiersz. Z poezją jest trochę tak, jak z gotowaniem. Każdy odkrywa jej inny smak.
ŚK: Jaki masz stosunek do reklam?
KO: Mam do nich zdrowe podejście. Każda firma musi się jakoś rozwijać. Bez reklamy dziś firma nie zaistnieje. Irytują mnie tylko reklamy, które obrażają widza. Na przykład reklama proszku do prania, w której zabrudzona biała skarpetka po pięciu minutach staje się czysta i ktoś o tym opowiada jako o swoim doświadczeniu. Wiadomo, że to jest fotomontaż, że występuje aktor i że zapłacili mu kupę kasy. Dla mnie reklamy są fajne, jeżeli są śmieszne. Takie reklamy, które sygnalizują, że dany produkt istnieje, a nie od razu nakłaniają, żebyś go kupił.
ŚK: Jaką najfajniejszą reklamę widziałeś ostatnio?
KO: Reklamę Nike’a, tę z głośnikami i tańczącymi ludźmi.
ŚK: A najgorszą?
KO: Niestety są to reklamy produktów spożywczych. Nie widziałem jeszcze takiego spotu, który by mnie zaciekawił. Jest wręcz przeciwnie.
ŚK: Jeżeli chodzi o produkty spożywcze, to masz większe zaufanie do polskich czy zagranicznych?
KO: Do dobrych produktów. Nie ma znaczenia, czy pomidor jest z Holandii czy z Mysiadła. Jeżeli jest czerwony i pachnie, to ja go biorę.
ŚK: Jak oceniasz kulturę jedzenia Polaków?
KO: Bardzo pozytywnie. Od jakiegoś czasu zaczyna się zmieniać na lepsze. Ludzie przestają myśleć o jedzeniu jako o zaspokojeniu swoich potrzeb czysto fizjologicznych, ale myślą o jedzeniu jako o rytuale. Zaczynają przywiązywać wagę do tego, co jedzą i jak jedzą. Obserwuję to u siebie w hotelu: są goście, którzy przychodzą nie po to, żeby zjeść w pięć minut i popić napojem gazowanym, ale po to, by usiąść i delektować się jedzeniem. Proszą, aby przyrządzić im coś specjalnego. Chcą być zaskakiwani. A przy okazji na przykład chcą napić się też dobrego wina do potrawy.
ŚK: Jadasz w fast foodach?
KO: Dawniej jadałem częściej. Ale skłamałbym, gdybym powiedział, że już w ogóle nie jadam. Czasami zajeżdżam na kurczaczka do KFC. Nie jadam za to hamburgerów. Uważam, że taki sposób żywienia to indywidualny wybór każdego. Jak ktoś jest zabiegany, to jada w fast foodach. Jest bardzo mądre powiedzenie: jeśli ktoś chce się truć, niech truje się na własnym talerzu. Nikt nie umrze od jednego czy trzech hamburgerów. One są w końcu dopuszczone do spożycia, przebadane przez Sanepid. Wiadomo, że taka dieta wpływa niekorzystnie na zdrowie, co dowiedziono badaniami, ale tak samo niekorzystnie wpływa picie kawy. Problem polega na tym, że je się coś zbyt często.
ŚK: Uważasz, że miałeś w życiu szczęście?
KO: Bardzo duże. Jest coś takiego, że wiesz, że urodziłeś się pod szczęśliwą gwiazdą. Ja pochodzę z niezamożnej rodziny i całe życie mieliśmy pod górkę.
ŚK: Jak czujesz się jako rozpoznawalna osoba?
KO: Miłe jest to, że nikt nie dał mi jeszcze w mordę, ha, ha, ha. Cieszę się, że ludzie mnie rozpoznają i szanują. Że mówią mi, że mam fajny program, że podaję fajne przepisy, dziękują mi za nie. Najważniejsze jest dla mnie nie to, że jestem sławny, tylko żeby ludzie z tego „mojego istnienia” coś mieli. Żeby wierzyli, że gotuję dla nich. Ja jestem kucharzem, a nie osobą, która przyszła do telewizji zarobić kasę.
ŚK: Bierzesz udział w akcjach charytatywnych?
KO: Będę starał się to rozwijać. Do tej pory nie miałem osoby, która potrafiłaby się tym zająć. Słyszę głosy, żebym przyjechał na przykład do przedszkola i pokazał dzieciom pomysł na życie. Ja wyrwałem się ze „środowiska” i wkroczyłem na dobrą drogę. Chciałbym dać ludziom coś od siebie. Mi się w życiu udało, chcę się odwdzięczyć innym. Sława daje możliwości, możesz wiele rzeczy załatwić, możesz komuś pomóc. Takich ludzi jak ja, jak Pascal Brodnicki, jest w Polsce dużo. Mówię tu o młodych ludziach, którzy fantastycznie gotują. Problem polega jednak na tym, że ich nie widać. Jeśli nie trafiłbym do programu, to znaliby mnie też tylko moi goście, moi koledzy i to wszystko. Mi się po prostu udało.
ŚK: Jesteś skąpy?
KO: Nie. Uważam, że jeśli trzeba coś kupić, to kupuję. Jestem rozrzutny. Na głupoty też wydaję. Ostatnio na przykład kupiłem rakietkę do squasha. Kosztowała 160 zł, była przeceniona.
ŚK: Masz gest wobec swojej żony?
KO: Chyba duży. W Walentynki byłem w pracy i nie miałem czasu, żeby coś jej kupić, a ponieważ bardzo lubimy sushi, zadzwoniłem do kumpla, który pracuje w Susharni – sushi bar i poprosiłem, żeby coś przygotował. Zrobił piękne serce z sushi, do tego dodał nam winko śliwkowe. To był mój prezent. Nie kupuję natomiast żonie perfum ani ciuchów, bo się na tym zupełnie nie znam. Ja lubię, jak ona sama sobie coś kupi. A przy okazji zawsze zrobi jakieś zakupy dla mnie. Ale najlepiej zapytać Moniki.
ŚK: Jesteś materialistą?
KO: Nie. Dla mnie pieniądze są drugorzędne. Oczywiście są potrzebne, pomagają. Ja zarabiam pieniądze, żeby pomagać sobie i swojej rodzinie.
ŚK: Wolisz mieć czy być?
KO: Chyba raczej być. Na przykład potrafię zrezygnować z uczestnictwa w jakiejś imprezie, za którą dostałbym pieniądze, jeżeli jest to mój dzień wolny i jedziemy do rodziny. Jedna impreza nikogo nie zbawi, a spędzenie jednego dnia z mamą, z siostrami, znaczy dla mnie dużo więcej.
ŚK: Kim jest dla Ciebie mama?
KO: Można powiedzieć, że wszystkim. Przyjacielem, osobą, która poniosła dużo wyrzeczeń, żeby nas wychować na takich ludzi, jakimi jesteśmy. Praktycznie wychowywała nas sama. Mogę rozmawiać z nią o wszystkim.
ŚK: Widzi u Ciebie jakąś zmianę od czasu, kiedy występujesz w telewizji?
KO: Widzi, że czasami jestem nieobecny, bo mam tyle obowiązków.
ŚK: Telewizja Cię nie zmieniła?
KO: Musiałbyś zapytać moich znajomych. Chyba nie. Dalej potrafię z nimi wyjść do klubu, potańczyć, iść się napić, pożartować.
ŚK: Ale podchodzisz do siebie również krytycznie?
KO: Bardzo. Bez tego nie możesz nic w życiu zrobić. Jeżeli zaczniesz uważać, że jesteś boski, to już jesteś na dnie.
ŚK: Jaki masz pomysł na życie?
KO: Jak chyba każdy kucharz, chciałbym kiedyś otworzyć knajpę. Ale taką knajpę z duszą. Nie chciałbym, żeby to było kolejne miejsce, gdzie ludzie przychodzą tylko po to, by się najeść. U mnie byłby klimat, nie byłoby standardowego menu, tylko to, co ja chciałbym podawać. Ludzie by przychodzili, żeby się bawić. Gdyby chcieli, mogliby nawet pogotować ze mną.
ŚK: A prywatnie co byś chciał jeszcze w życiu zrobić?
KO: Zwiedzić świat. Poznać wszystkie kuchnie świata od strony etnicznej: na przykład idziesz na prowincję, wychodzi brudna Greczynka i coś ci gotuje albo jedziesz do Włoch i Włoszka robi makaron ze świeżymi pomidorami. Chciałbym jeździć po świecie i próbować różnych kuchni.
ŚK: Życzę Ci, żeby te plany się spełniły i żebyś był na szczycie jak najdłużej.
KO: Nie, potem niech ktoś inny będzie. Za kilka lat chciałbym wieść spokojne życie.